Niedawno w „The New York Times” ukazał się bardzo dobry esej „My Genome, My Self” Stevena Pinkera o rozkwicie „personal genomics”. Wielokrotnie już o tym zjawisku pisałem, twierdząc że choć początki wyglądają bardzo skromnie, to jednak w ciągu kilku lat doświadczymy rewolucyjnej wręcz zmiany, która dotknie nie tylko świat medycyny, lecz także relacji społecznych. Tekst Pinkera potwierdza te intuicje. Koszty badań genetycznych gwałtownie maleją, w stosunkowo krótkiej perspektywie możemy się więc spodziewać, że w miejsce dzisiejszej oferty polegającej na analizie profili genetycznych pojawi się możliwość taniego opracowywania map genetycznych dla chętnych osób. W ten sposób niejako zwieńczeniu ulegnie proces indywidualizacji – wyemancypowana jednostka dostanie wszystkie (niemal) składniki potrzebne do świadomego odkrywania i konstruowania własnego Ja i do tworzenia na tej podstawie swojej podmiotowości.
Pinker, który uczestniczy w Personal Genome Project (zgodził się na opublikowanie swojego genomu wraz z pełną informacją medyczną) analizuje potencjalne konsekwencje. Co najważniejsze, odrzuca prosty genetyczny determinizm, zwracając uwagę że tylko niektóre z chorób i cech są jednoznacznie kodowane genetycznie. Większość jest wyrazem niezwykle skomplikowanych oddziaływań między samymi genami, genami i białkami, w końcu oddziaływań ze środowiskiem. W efekcie można mówić jedynie o większym lub mniejszym prawdopodobieństwie wystąpienia choroby lub cechy. Nasza natura ma podstawy biologiczne, lecz na podstawie znajomości genotypu nie sposób przewidzieć fenotypowej ekspresji.
Pinker nie ma wątpliwości, że rozwojowi osobistej genomiki, podobnie jak rozwojowi internetu towarzyszyć będzie hasło „information wants to be free”. W efekcie coraz częściej zderzać się będą pragnienia i oczekiwania uzbrojonych w informację jednostek z restrykcjami narzucanymi przez przedstawicieli różnych wspólnot chroniących wyimaginowane często dobro wspólne przed tymi jednostkowymi roszczeniami. W Polsce mamy namiastkę tego sporu podczas ponurej debacie o zapłodnieniu in vitro.
Nie chodzi jednak tylko o spory ideologiczne i kulturowe, osobista genomika to potencjalnie wielki rynek, związany nie tylko z nowymi usługami medycznymi, lecz również „entertainement genomics” – np. rozkwitem sieci społecznych tworzonych na podstawie genetycznych genealogii. Na rynku pojawi się mnóstwo szarlatanów, oferujących cudowne terapie, wybuchnie poradnictwo zdrowotne i pojawią się nowe pola zarobkowania dla adwokatów.
Personal genomics is here to stay. The science will improve as efforts like the Personal Genome Project amass huge samples, the price of sequencing sinks and biologists come to a better understanding of what genes do and why they vary. People who have grown up with the democratization of information will not tolerate paternalistic regulations that keep them from their own genomes, and early adopters will explore how this new information can best be used to manage our health. There are risks of misunderstandings, but there are also risks in much of the flimflam we tolerate in alternative medicine, and in the hunches and folklore that many doctors prefer to evidence-based medicine. And besides, personal genomics is just too much fun.
15 stycznia o godz. 10:52 52033
Nieuchronnie zatem przybliża się moment, kiedy manipulowanie własnym (i niestety, pewnie potem i cudzym?) DNA będzie stawać się coraz bardziej reane, potem możliwe, potem przystępne, wreszcie w zasadzie nieuchronne. Znów mam przed oczyma wizję przyszłości Jacka Dukaja.