Kilka dni zimowych ferii spędziłem w bezśnieżnym Beskidzie Niskim. Zjeżdżam tam rytualnie co rok, a nawet częściej, zazwyczaj bazą staje się Zyndranowa leżąca tuż przy przejściu (byłym) granicznym w Barwinku. Za każdym razem wybieram się do Medzilaborec, dziwnego miasta wschodniej Słowacji, słynącego obecnie z pierwszego na świecie Muzeum Andy’ego Warhola. Jakżeby inaczej, skoro stąd (a dokładnie z pobliskiej Mikovej) pochodzili rodzice Andy’ego.
Wielokrotnie już pisałem o fenomenie Medzilaborec, ostatnio do tomu „Muzeum jako świetlany przedmiot pożądania” wydanego w 2007 r. przez łódzkie Muzeum Sztuki. Krótki autocytat o laboreckim muzeum:
Oznaczone na turystycznych mapach jako jedna z najważniejszych kulturalnych atrakcji naszego południowego sąsiada, ukryte jest dosłownie „za górami, za lasami”. By zobaczyć muzeum, dotrzeć trzeba do północno-wschodnich rubieży Słowacji, tuż pod granicę z naszym krajem. Najkrótsza droga z Polski prowadzi przez przełęcz Beskid i przełęcz Łupkowską. Medzilaborce, małe kilkutysięczne miasteczko jest wizualnym dowodem słowackiego cudu gospodarczego ostatnich lat. Jeszcze niedawno zapyziałe, odrapane i pokryte liszajami zrujnowanych, posocjalistycznych przedsiębiorstw oraz rozsypującej się infrastruktury, dziś nabiera wigoru.
Stare mozaiki i murale sławiące jeszcze przewagę socjalizmu nad innymi formami organizacji społecznej coraz częściej napotykają konkurencję nowych, lśniących kapitalistyczną energią fasad. Obleśny stary hotel Laborec cudownie przemienił się w elegancki Eurohotel, pod którym parkują nowiutkie octavie i terenówki. Kto przyjedzie pociągiem – miasteczko położone jest przy historycznej linii kolejowej Budapeszt-Przemyśl, która przemyka do Polski tunelem pod przełęczą Łupkowską ? wysiądzie na odpicowanym, czyściutkim dworcu.
Gdy już się do miasta dotrze, wszystkie drogi prowadzą do symbolicznego centrum: „świątynnego wzgórza”, na którym wznosi się biały blok cerkwi, dla którego kontrapunktem jest inny biały, monumentalny gmach stojący na placu u stóp wzniesienia. Duży plac przed wejściem znaczy fontanna z rzeźbą przedstawiającą szczupłego mężczyznę w okularach z parasolką, z której stelaża tryska woda. To Andy Warhol, lub raczej Ondrij Warchola, syn laboreckiej ziemi i patron tutejszego muzeum. Aurę okołomuzealnej przestrzeni wzmacniają dwie gigantycznych rozmiarów imitacje puszek zupy Campbell i znajdujący się po przeciwnej stronie ulicy pensjonat „Andy” z bardzo przyzwoitą restauracją.Narodziny mitu
Budynek muzeum powstał w latach 80. z przeznaczeniem na dom kultury. Gdy w 1987 r. zmarł Andy Warhol, Rusini z amerykańskiej diaspory przypomnieli sobie, że jego rodzice pochodzili przecież z Mikovej, rusińskiej wsi położonej kilka kilometrów od Medzilaborców. Wiedza ta, w czasach komunizmu w ówczesnej Czechosłowacji zakazana, dotarła do świadomości Michala Bycko, historyka sztuki i Rusina jednocześnie, który postanowił przywrócić pamięć o wielkim rodaku. Jednym z rezultatów starań było otwarcie na początku lat 90. muzeum, ponoć pierwszego na świecie poświęconego Warholowi. Za sprawą współpracy z rodziną zmarłego artysty Bycko zgromadził zarówno kolekcję sztuki, jak i pokaźny zbiór artefaktów z jego życia.
Motyle, Marilyn Monroe, Jacquelin Kennedy, Absolut, Sierp i młot, Krzesło elektryczne i najbardziej niepokojący, Red Lenin z 1987 r. umieszczony niczym ikona na poczesnym miejscu. A obok kurtka Warhola z wężowej skóry i sukienka, w jakiej był podawany do chrztu w cerkwi w Pitsburghu, aparat fotograficzny i dyktafon, z którymi nigdy się nie rozstawał, korespondencja jego matki z rodziną w Mikovej i płyta ze śpiewanymi przez nią piosenkami. W muzealnym kiosku można kupić pamiątki: pocztówkę z fotomontażem, na którym Andy Warhol popycha rower wzdłuż głównej ulicy Medzilaborców (oczywiście dziś nosi ona nazwę ul. Warhola), koszulkę z nadrukiem dzieła „Sierp i młot”, katalogi, albumy, jak również trochę literatury rusińskiej.
Muzeum nie jest jednak wyłącznie warholowskim sanktuarium, odbywają się w nim także ekspozycje sztuki żywej. Po latach funkcjonowania wrosło w beskidzki pejzaż i stało się dla Medzilaborców tym, czym Muzeum Fundacji Guggenheima dla Bilbao.
Tym razem wyjazd do Medzilaborec miał nowy wymiar – Słowacja weszła do strefy euro i za piwo trzeba już było płacić twardą walutą. Poza tym nic się nie zmieniło, jak było ponuro, tak jest nadal, jak w większości miasteczek na końcu świata. Smutek peryferiów. By lepiej wczuć się w tę aurę, polecam film „Absolut Warhola” autorstwa Stanisława Muchy. Przerysowany, ale doskonale chwyta klimat.
30 stycznia o godz. 10:05 52286
sympatyczna relacja z podróży… Takie miejsca dalekie od uczęszczanych modnych szlaków maja swój urok. W obecnych czasach wszędzie spotykamy takie same plastikowe stoliki, takie same reklamy i to samo w sklepach. Szykują nam jeszcze takich samych ludzi.
26 lutego o godz. 17:26 52943
Cudne, malownicze miasteczko. Spokojne i leniwe – na szczęście nie widziałam tej opisywanej powyżej nowoczesności, może jedynie limuzyny pod hotelem ale dla przeciwwagi okropnie brudne cygańskie dzieciaki włóczące się miedzy straganami z chińskim towarem. Majestatyczne świątynie błyszczące w słońcu bielą ścian. To miasteczko i muzeum są jak świecący kamyk w stercie piachu. Niedługo znów się wybieram do wschodniej Słowacji w poszukiwaniu kolejnych perełek.