Dziękuję za wszystkie komentarze i głosy w związku z poprzednim wpisem o świecie kobiet. Zdecydowaną, na szczęście, mniejszość z nich można skwitować prostym, zaczerpniętym zresztą z „The Economist” stwierdzeniem z ich raportu o rosnącej roli kobiet w życiu gospodarczym: sexism is for losers. Odsyłam też do „The Economist”, również do tekstu z 2006, „The Guide to Womenomics„, pokazującym pozytywne korelacje między upodmiotowieniem kobiet (w sensie edukacyjnym, społecznym, ekonomicznym) a rozwojem gospodarczym. Co ciekawe, bo zbija częsty często argument, praca kobiet szkodzi demografii: rysunek obok pokazuje, że jest dokładnie odwrotnie. Kraje o największym stopniu zatrudnienia kobiet odnotowują też najwyższe statystyki urodzeń. W Polsce, w kraju reklamowanym jako katolicki kobiety z chwilą zajścia w ciążę stają się de facto własnością państwa. Co z tego wynika? Wystarczy popatrzeć na statystyki, a żeby je lepiej zrozumieć, dobrze obejrzeć film dokumentalny „Podziemne państwo kobiet”. Szwedki mają możliwość wyboru, zarówno jeśli chodzi o pracę, jak i urodzenie dziecka.
Pozostają jeszcze następujące kwestie. Pierwsza, dyskryminacja. Zjawisko jest dosyć złożone, bo nie chodzi jedynie o twardą dyskryminację polegającą na jawnym blokowaniu kobietom dostępu do niektórych zasobów. Chodzi również o to, o czym pisał Pierre Bourdieu, czyli o dyskryminację wynikającą z męskiej dominacji wyrażającej się w całej organizacji świata, od języka przez organizację instytucji w sposób odzwierciedlający preferencje i priorytety mężczyzn. Wystarczy spojrzeć na sposób pisania o historii – zabrali się za to Francuzi pisząc na nowo np. historię Wielkiej Wojny (czyli po naszemu I Wojny Światowej) uwzględniając w opisie rolę kobiet w różnych rolach: pojawia się aspekt emancypacyjny, czyli okrycie e kobiety są kompetentnymi menadżerami, gdy przejęły wakujące po mężczyznach stanowiska kierownicze w szpitalach i wielu fabrykach i są wstrząsające odkrycia dotyczące systemu eksploatacji seksualnej kobiet dostarczanych na front w zorganizowanym systemie burdeli wojskowych. Dotychczas o zjawisku tym raczej mówiło się w sposób żartobliwy, że dzielni wojownicy potrzebowali dziewczynek by sobie ulżyć po trudach wojny, mało kto zastanawiał się, jakim cudem docierały blisko frontu. Pod koniec 2007 r. Muzeum Armii w Paryżu zorganizowało wielką wystawę na ten temat. Więcej piszę o tym w swojej książce „Miłość, wojna, rewolucja”. Podsumowując, nie wystarczy zlikwidować formalnie dyskryminację.
I tu pojawia się sprawa druga, czyli parytet jako jeden z instrumentów walki z dyskryminacją. Oczywiście, pięknie brzmi liberalna zasada równych szans. Ma ona jednak sens tylko wówczas, jeśli dotyczy opcji zero, czyli że start odbywa się w warunkach równych szans. Trudno mówić o równych szansach, gdy większość zasobów kontrolują mężczyźni, z zasobem najcenniejszym – władzą. Ponieważ trudno sobie wyobrazić opcję zero, stosuje się pewne protezy, jak redystrybucję jeśli chodzi o dostęp do zasobów ekonomicznych czy jak właśnie parytet jeśli chodzi o wyrównywanie szans w dostępie do zasobów władzy (parytet działa w dwie strony, to informacja dla tych, którzy obawiają się, że kiedyś kobiety zdominują mężczyzn całkowicie). Doświadczenia różnych akcji afirmatywnych są pozytywne, polecam też książkę Malcolma Gladwella „Poza schematem”. Nie ma tu nic z protekcjonizmu, choć rozumiem że dla niektórych ambitnych kobiet może tak to wyglądać. Chodzi jednak o to, żeby ułatwić realizację ambicji niekoniecznie tylko według zasad narzuconych przez mężczyzn. Jeśli różnice między kobietami i mężczyznami mają nie tylko kulturowe, lecza także substancjalne podłoże (płeć mózgu, etc.) t tym bardziej zasadne wydaje się taka rekonstrukcja porządku świata, by pełnej odpowiadał pełnemu bogactwu cech właściwych człowiekowi, a nie tylko cechom połowy tego gatunku.
9 stycznia o godz. 12:18 58427
Panie Edwinie, z całym szacunkiem, ale rysunek, który Pan wkleił, niczego nie ilustruje. Po pierwsze – zamieszczono na nim tylko 10 państw, co stanowi około 5% wszystkich państw świata. Prawdopodobnie nie uwzględniono na nim co najmniej dziesiątek państw, które kompletnie burzyłyby tę tak zwaną „teorię”. A nawet jeśli pozostaniemy przy tych dziesięciu, to gdyby policzyć korelację między tymi dwom zmiennymi, to już na pierwszy rzut oka widać, że nie byłaby ona statystycznie istotna. Słowem, już z daleka widać, że jest to konstruowanie teorii na potrzeby wcześniej wymyślonej „wiedzy”. Pozdrawiam.
9 stycznia o godz. 12:36 58428
@Radek Oryszczyszyn: rysunek porównuje porównywalne, a więc kraje rozwinięte. Żeby uzyskać większy zakres, trzeba uwzględnić więcej czynników, m.in. wpływ wykształcenia kobiet na dzietność (dzietność malej, nawet w takich krajach jak Iran). Precyzyjniejsze statystyki dostępne są w badaniach Ronalda Ingleharta i Pippy Norris. Oczywiście, jak w bywa w naukach społecznych korelacje nie są wyrazem żadnych praw natury, tylko tendencji. Nie można więc wykluczyć, że np. Polacy zaczną się mnożyć pod wpływem nauki Kościoła, a nie dobrej pronatalnej polityki państwa zwiększającej możliwości wyboru prze kobietę, a nie stosującej natalny przymus. Pozdrawiam
9 stycznia o godz. 13:12 58429
@Radek Oryszczyszyn: zdecydowanie zgadzam się z taką interpretacją. Prosta na wykresie niczego nie dowodzi i wygląda jakby została przyklejona tam na siłę. Proszę spojrzeć na Hiszpanię i Włochy z jednej strony oraz Japonię i Niemcy z drugiej. Zupełnie różna sytuacja kobiet, ta sama dzietność. Podobnie Szwecja i Wielka Brytania. Nawet biorąc pod uwagę, słusznie wspomnianą przez Pana Edwina inną rolę korelacji w naukach społecznych i przyrodniczych załączany wykres jest wysoce ideologiczny. Nie wspominając już o wpływie imigracji na wskaźniki dzietności we Francji czy USA.
pozdrawiam
9 stycznia o godz. 15:03 58432
Pisze Pan:
„Kraje o największym stopniu zatrudnienia kobiet odnotowują też najwyższe statystyki urodzeń.” – Tak. Bo tam poza parytetem mają prawdziwą politykę prorodzinną. Kobieta nie jest zostawiona sama sobie, jak u nas.
„I tu pojawia się sprawa druga, czyli parytet jako jeden z instrumentów walki z dyskryminacją.” – Problem w tym, że poza parytetem innych pomysłów nie ma. Parytet u nas nie będzie jednym z instrumentów. Będzie jedynym instrumentem. Dlatego ze pewnym smutkiem, czy nawet rozgoryczeniem, odbieram ten pomysł to jako fikcję.
Pozdrawiam
9 stycznia o godz. 21:53 58446
Fascynujące.
9 stycznia o godz. 23:36 58447
A może warto zbadać zjawisko wykorzystywania pracy kobiet w instytucjach państwowych?Markietanki to widoczny wierzchołek góry lodowej. Powszechne schematy to: szef mężczyzna i zastępczynie- kobiety. On reprezentuje, one w drugiej linii – odpracowują do upadłego. On podobno koncepcyjny, one, niestety, odtwórcze. Schemat wpisany w oświatę, zarządzanie w medycynie, itd. Najważniejsze, że zaczynamy o tym głośno mówić.
10 stycznia o godz. 13:07 58451
Witam, pozdrawiam, wszystkiego najlepszego w Nowy Roku
Też zwracam uwagę na rysunek ale w poprzednim wpisie , ponieważ linkuje obrazek do aktualnego numeru The Economist w tej chwili pokazuje:
http://www.economist.com/printedition/displayCover.cfm?url=/images/20100109/20100109issuecovUS400.jpg
…bańkę mydlaną, nie przetworzony plakat firmy Westinghouse
http://www.economist.com/printedition/displayCover.cfm?url=/images/20100102/20100102issuecovUS400.jpg
http://en.wikipedia.org/wiki/File:We_Can_Do_It!.jpg
Nic nowego nie chcialem dodac w sumie. Hasła są pięknę ale jakos sobie a polityka czy po prostu życie sobie : cena aliansow zawartych dla zniesienia jednych barier bywa wzniesienie innych. Bywa likwiduje się bariery dla kobiet, wyrastają wyższe te dla ludzi młodszych, zamiast sporow feministycznych ściera się chamski ateizm z obskurantyzmem…. Wreszcie bywa w przypadku płci i polityki (a myśl tą sformułowałem a propo świata akademickiego i polityki, a pasuje pewnie i do dziennkarstwa i polityki) że kiepski mężczyzna żąda poszanowania gdyż jest politykiem, a jeśli jest kiepskim poliykiem to wzywa do poszanowania jako mężczyzna, jak już nie ma do czego wzywać żąda większych praw dla siwych, łysych, rudych czy innej grupy w której się znajduje.
Równość płci tak. Ale w wykonaniu tych artystów sceny politycznej których mamy ?
10 stycznia o godz. 23:30 58463
Tak naprawdę parytet jest potrzebny mężczyznom, bo jeśli w Polsce utrzyma się obecna tendencja, feminizowania coraz większej liczby zawodów, to kto wie, może i w polityce będą rodzynkami. Już obecnie kobiety zawładnęły zawodem nauczyciela, lekarza, pracownika administracji. To nic nie szkodzi, że jeszcze nie są powszechnie – tak jak w szkolnictwie – dyrektorami szpitali, naczelnikami wydziałów administracji, to nastąpi wcześniej niż się ktokolwiek spodziewa. Jeśli ktoś nie wierzy, niech zajrzy na wyższe uczelnie i policzy studentów i studentki. Ten nadmiar wykształconych kobiet nie chce brać mężów po zawodówce, woli być samotnymi, a to prosta droga do robienia kariery i wypierania mężczyzn z zawodów uważanych do tej pory za typowo męskie, a zawód polityka za taki uchodzi.
11 stycznia o godz. 9:29 58468
@autor
Co do kwestii tzw. „dyskryminacji kulturowej” kobiet nie bardzo rozumiem, co ma ona do kwestii parytetów. Czy maja one być formą zadośćuczynienia za „męską” organizację świata? Nie ukrywam, że wskazanie na potrzebę ponownego spisania historii z uwzględnieniem roli kobiet jest dla mnie przerażające. Trąca mi to Orwellem. A w dodatku nieustannie towarzyszy temu postulat językowej konkwisty i uneutralnienia wszystkich terminów o męskim pochodzeniu.
Teza o kontroli większości zasobów przez mężczyzn jak już wskazywałem znajduje się w jawnej sprzeczności z niemal wszystkimi wynikami badań, jakie Pan tu przedstawiał. Kiedy pisze Pan o rewolucji (wypracowanej w naszym kraju przez kobiety mimo braku preferencyjnego ustawodawstwa) to Ja osobiście nie widzę potrzeby sztucznego przyspieszania naturalnie zachodzącego i jak Pan sam zauważył pożądanego procesu. Zwłaszcza, że ingerencja w ten proces może sporo popsuć.
Pozwolę sobie tez na krótkie ustosunkowanie się do opinii autora o felietonie Pani Środy dotyczącym energii odnawialnej i nuklearnej (nie uczyniłem tego tam, gdyż miałem nadzieje na szerszą wypowiedź autora w temacie w ramach kolejnego postu). Otóż osobiście uważam, że mieszanie ideologii do twardych dziedzin nauki jest niedopuszczalne. Pani Środa w miejsce debaty opartej na racjonalnych ekonomicznych i ekologicznych argumentach wysunęła na pierwszy plan zupełnie abstrakcyjne kwestie ideologiczne. Co gorsza autor podzielił jej argumenty wysuwając kolejny o męskim składzie Rady Redukcji Emisji. Co gorsza ta bzdura uzyskuje glejt tytułu profesorskiego Pani Środy, która wypowiada się w temacie, w którym (co niestety widać) nie ma żadnych kompetencji. Takiego feministycznego rozbiory na dwa pierwiastki można w świetle tego dokonać w każdej argumentacji np. ?męskie? autostrady kontra ?kobiece? drogi szybkiego ruchu etc?
Cała ta walka o „pozytywną dyskryminację” doprowadza w końcu do sytuacji kuriozalnych. Takich jak ta, kiedy wsparcie dla początkujących przedsiębiorców kobiet z UE jest wielokrotnie łatwiejsze do zdobycia niż dla mężczyzn. jedynym rezultatem jest zakładanie przez panów firm na żony/dziewczyny. Zamiast pomóc kobietom głupio skonstruowany program stawia mężczyzn w roli przedsiębiorców drugiej kategorii.
Pozostaje jeszcze kwestia ideologiczno/polityczna. Otóż jak już wcześniej pisałem feminizm nie jest ruchem ani apolitycznym ani nawet światopoglądowo neutralnym. Jest od zawsze związany z lewica i to raczej skrajnymi jej odłamami. Tak to już w polityce jest, że ideologie kupujemy podczas wyborów w pakietach. Nie można, więc zakładać, że poparcie dla postulatów feministycznych nie niesie ze sobą dodatkowych skutków w postaci poparcia dla socjalnego modelu państwa czy też obyczajowego liberalizmu. Warto wskazać że poparcie dla kobiet jako samodzielnej siły w polityce (Partia Kobiet) jest bliskie zerowemu.
@Alla
Uważam ze trafiłeś/łaś w sedno. Parytety to ideologiczny substytut braku realnych działań. Wystarczy ze ułatwi się kobietom opiekę nad potomstwem i same osiągną to, co autor chce wydzierać dla nich siłą.
11 stycznia o godz. 21:52 58482
Czy ktoś zabrania mężczyznom wstępu na studia? Czy ktoś nie pozwala im pracować w szkole lub przedszkolu? Rzecz w tym , że chcieliby za to zarabiać więcej niż koleżanki.Niestety,rzecz jest podobna do globalizacji.Dopóki Chińczycy nie podniosą cen,będą konkurencyjni.A więc,wyrównajmy płace!
11 stycznia o godz. 22:11 58483
Pewien biznesmen szukał managera i sam mi się przyznał,że nie może zatrudnić kobiety bo zwyczajowo podpisanie kontraktu finalizuje się przy wódce i -excusez le mot – w burdelu.Czyli zmiana obyczaju może nastąpić tylko wtedy,kiedy ilość kobiet-managerów osiągnie masę krytyczną.Koło się zamyka i ten węzeł gordyjski można tylko przeciąć.Ewolucja w tym obiegu zamkniętym nie zachodzi.
12 stycznia o godz. 9:42 58492
Moim zdaniem pokazął Pan na wykresie, że kraje które mają problemy z dzietnością to kraje katolickie lub dominowane przez katolików, a klraje w których ludzie się mnożą to kraje zdominowane przez muzułmanów, lub protestanttów.
13 stycznia o godz. 17:31 58519
Zacznę od czystej złośliwości: niestety ostatnio wystarczy przeczytać tytuł artykułów pana Bendyka (czy to o Avatarze, czy o kobietach, czy o nauce), by natychmiast przewidzieć ich treść. Zawsze pojawia się taka szczególna socjo-eko-feministyczno-politycznie poprawna mieszanka, która sprawia, że mam wrażenie, jakby Autor był przekonany o prawdziwości swoich tez jeszcze zanim spróbował je zweryfikować. Ma się wręcz wrażenie, że Autor ma poczucie misji szerzenia swojego światopoglądu i publikuje tylko na takie tematy, którymi może dodać jeszcze jedną cegiełkę do wznoszonego w pocie czoła gmachu Nowego Lepszego Świata. Pomaga tu żonglowanie chwytliwymi terminami, wyrwanymi z oryginalnego ścisłego kontekstu (np. ciężki ogon, zdarzenie rzadkie) lub cytowanie różnych statystyk i wskaźników, bez dokładnego ich objaśnienia, jak np. zdanie „kobiety stanowią 60 proc. kadry naukowej w Polsce” użyte w kontekście innowacyjności, choć akurat w dziedzinach związanych z innowacją gołym okiem widać, że proporcja jest inna (na marginesie, niestety jest to związane z pewną dyskryminacją kobiet np. na kierunkach technicznych, wiem o niezbyt miłych uwagach, które studentki słyszą na politechnikach).
Kończąc złośliwości, a propos parytetów, choć w innym kontekście, w Szwecji właśnie sąd wydał wyrok negujący parytety przy przyjęciach na studia. Dlaczego? Bo faworyzowały mężczyzn na sfeminizowanych kierunkach. W USA z kolei niedawno głośno było o proteście czarnych strażaków, którzy twierdzili, że skoro na jakimś teście statystycznie lepiej wypadli ich biali koledzy, na pewno mamy do czynienia z dyskryminacją. Sąd uznał, że nie ma przesłanek, do takich stwierdzeń i negowania wyników konkursu. Na szczęście nie było tam parytetów. Nasuwa się pytanie, czy chęć zmieniania świata na lepsze usprawiedliwia stosowanie pewnych mechanizmów politycznych i czy nawet jeśli w skali makro mamy do czynienia z pewną niesprawiedliwością, możemy ją zmieniać poprzez wprowadzenie niesprawiedliwości w skali mikroskopowej. Środowiska lewicowe zawsze patrzyły raczej w skali makro, nie mając oporu, by zabrać dobro bogatej jednostce, aby rozdać społeczeństwu. Z kolei wiele środowisk prawicowych niestety ignorowało statystycznego biednego przedstawiciela społeczeństwa, przyjmując punkt widzenia indywidualnej osoby, która pnie się na szczyt, bo jest lepsza.
Moim zdaniem ogólnie parytety są nieetyczne na poziomie jednostki, i jest to dla mnie wystarczający argument przeciwko nim, nawet jeśli zgadzam się, że korzystne społecznie byłoby zwiększenie udziału kobiet w nauce (zwłaszcza, że znam wiele kobiet, które w mojej dziedzinie są lepsze ode mnie), polityce, etc. Po prostu trudno mi zaakceptować sytuację gdy lepsza kandydatka/lepszy kandydat jest odrzucony, bo nie spełnia kryterium płci, nawet jeśli miałaby być to sytuacja marginalna.
I niezależnie od tego, że wierzę, że na świecie jest sporo niesprawiedliwości społecznej i uprzywilejowania pewnych grup, które należałoby zmniejszyć (zlikwidować się go nie da, tutaj złudzeń nie mam), uważam, że nie każda droga w tym kierunku jest etyczna.
Niestety dla większości zwolenników parytetów wcale nie jestem zwolennikiem zwiększenia udziału kobiet w życiu publicznym, tylko mizoginistą-obłudnikiem, który chce kobiety trzymać w jarzmie, a mówiąc coś innego stara się tylko swój mizoginizm zamaskować. Razi mnie to szczególnie, że środowiska mediów stały się stroną w dyskusji o parytetach, a akcje zbierania podpisów są prowadzone pod patronatem czasopism, a przeciwników parytetów w pewnych czasopismach (i to właśnie tych, które czytuję) próbuje się stygmatyzować. Jak dla mnie rozmija się to zdecydowanie z rolą mediów, które nie powinny się angażować w tego typu działalność
Niezgoda na parytety może mieć bardzo wiele przyczyn, w ogóle niezwiązanych z rzekomą walką płci. Czy zmniejszanie nierówności naprawdę nie może się odbywać przy pomocy innych mechanizmów? Np. programy wsparcia przy tworzeniu nowych firm zwiększałyby liczbę menadżerów kobiet, o których pisze Ewa, skoro rzeczywiście kobiety są bardziej aktywne. Albo akcje typu „Dziewczyny na politechniki”, które odnoszą skutek. Oczywiście takie nieinwazyjne metody są wolniejsze, ale nie są kontrowersyjne i nie są przykładem inżynierii społecznej.
Temat jest dość kontrowersyjny i różne środowiska łatwo się zapieniają, nie tylko u nas. Gdy np. Danica McKellar (aktorka, która grała Winnie Cooper w cudownych latach, a ma dyplom z matematyki), wydala książkę o matematyce adresowaną do dziewcząt, posypały się zarzuty, że traktuje je jako osobniki głupsze, skoro potrzebują specjalnych książek, zarzuty dotknęły także Terrenca Tao, wybitnego matematyka, który tę książkę promował na blogu:
http://terrytao.wordpress.com/2007/08/20/math-doesnt-suck-and-the-chayes-mckellar-winn-theorem/
A wg mnie właśnie takie działania są przykładem jak można próbować coś zmienić poprzez działanie pozytywne, bez stwarzania prawnych podziałów i dekretowania przepisami…
P.S. Znowu formularz mówi, że niepoprawny kod i kasuje m.oj tekst, szczęśliwie nauczony doświadczeniem ze stron Polityki skopiowałem wszystko do schowka, panowie i panie administratorzy, zróbcie coś z tym wreszcie.
13 stycznia o godz. 17:40 58520
Ewa napisała:
„Czy ktoś zabrania mężczyznom wstępu na studia? Czy ktoś nie pozwala im pracować w szkole lub przedszkolu?”
To nie jest argument fair, tylko demagogia. Na tej zasadzie można by napisać „Czy ktoś zabrania kobietom studiować elektronikę?”. Mój kolega powiedział kiedyś, że chciałby pracować z dziećmi w przedszkolu, jego rodzice (i mama i tata) załamali ręce. Skończył studia i pracuje w innej dziedzinie. Uwarunkowania naszych wyborów, jeśli chodzi o pracę, zarobki, etc., są bardziej złożone niż Ci się wydaje.
Z kolei moja znajoma usłyszała na politechnice od sfrustrowanego chyba ćwiczeniowca, że kobiety są za głupie do kierunków technicznych.
Swoją drogą ciekawe, czy gdybyś miała wybrać opiekunkę/opiekuna dla dziecka, wybrałabyś faceta, oczywiście zakładając, że jakiś by się zgłosił 😉 . Zresztą, chyba nie chodzi o to, żeby wszędzie było 50-50.
15 stycznia o godz. 22:55 58549
Załamali ręce,bo uważali,że to praca dla kobiet,czyli z założenia gorsza. Ewolucyjnie takie stereotypy nie zmienią się przez sto lat.
Oczywiście, że zatrudniłabym, gdyby miał kwalifikacje. I nie chodzi,żeby było 50-50, tylko żeby w każdej chwili bez problemu mogło być.