Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Antymatrix - Blog Edwina Bendyka Antymatrix - Blog Edwina Bendyka Antymatrix - Blog Edwina Bendyka

23.09.2011
piątek

Szczucie na nauczycieli

23 września 2011, piątek,

Wczorajszy „Dziennik” odkrył opublikowany niedawno przez OECD raport „Education at a Glance 2011„, a lektura tego opracowania prowadzi gazetę do dramatycznego tytułu: „Polscy nauczyciele pracują najkrócej na świecie!” oraz  do takich oto wniosków:

Mała liczba godzin pracy nauczycieli powoduje też, że musimy zatrudniać ich ogromną rzeszę. Jest ich – od kilkunastu już lat, mimo że w tym czasie o ponad 1 mln zmalała liczba uczniów w szkole – ponad 500 tys. Efekt? Według danych OECD w polskich szkołach podstawowych na jednego nauczyciela przypada zaledwie 10 uczniów. To najlepsza statystyka spośród wszystkich przebadanych krajów. Gorszą mają nawet tak bogate państwa jak Norwegia, USA czy Japonia. Ale tam rocznie nauczyciel spędza przy tablicy odpowiednio 741, 1097 i 707 godzin.

Cóż, jak się ma gotową tezę, to i wnioski z dowolnej statystyki łatwo. Moja żona jest nauczycielką i na podstawie prywatnej statystyki mógłbym napisać „polska nauczycielka pracuje najwięcej na świecie!” (ok. 30 godz. tygodniowo przy tablicy, zajęcia pozalekcyjne i drugie tyle czasu na przygotowanie lekcji – przedmiot eksperymentalny wymaga naszykowania doświadczeń, klasówki, etc.). Gdyby reporter „Dziennika” się wczytał, to by zauważył, że ów najkrótszy czas pracy odnotowuje się w szkołach podstawowych, w gimnazjach i szkołach średnich już jest inaczej. Sprawa dość prosta – Polska ma wyjątkową w OECD strukturę społeczną, bardzo duży odsetek ludności mieszkającej na wsi i w małych miasteczkach. To wyzwanie dla szkolnictwa, z którym już próbował sobie radzić PRL komasując szkoły w większe jednostki, by optymalizować zatrudnienie. Od początku budziło to opór społeczny, każda wieś choć ma kilkoro dzieci, chce mieć dla nich szkołę. W rezultacie ciągle utrzymywane są  szkoły kilkuodziałowe, uczące po kilkanaścioro czasem tylko dzieci.  Pod względem ekonomicznym jedynym sensownym rozwiązaniem jest zapakować maluchy do autobusu i dowozić do szkoły zbiorczej. Czy to rozwiązanie optymalne społecznie? Moim zdaniem nie, tak czy inaczej odpowiedź nie ma nic wspólnego z lenistwem nauczycieli.

Mamy dziś sytuację, gdzie w obszarach zurbanizowanych, na tzw. młodych osiedlach bywa że nauka idzie na trzy zmiany i nauczyciele mają obsadę na dwa etaty. Nieopodal zaś są stare dzielnice, gdzie trudno wypełnić pensum dla nauczyciela biologii w liceum, musi więc pracować w dwóch szkołach, żeby uzbierać, co się należy do pełnego etatu. Nie mylmy tego, co jest wynikiem struktury, a tego co jest zapisane w Karcie Nauczyciela, którą z lubością starszy się w Polsce społeczeństwo. Wynikające z Karty obciążenia (liczba godzin przed tablicą i liczba godzin do przepracowania łącznie) nie różnią się od europejskich standardów, a z kolei wynagrodzenie nauczyciela uzależnione jest od wypracowanego pensum. Z kolei wynagrodzenia te, choć się poprawiły w ostatnich latach, bardzo odbiegają od pensji w Belgii, Francji czy Finlandii.

Przy okazji, skoro już „Dziennik” powołuje się na OECD w ocenie polskich nauczycieli, to powinien także dla równowagi sięgnąć po pochwały OECD dla polskiej edukacji związane z wynikami ostatnich badań PISA. Jako jeden z nielicznych krajów osiągnęliśmy istotny postęp, plasując się w czołówce. (oczywiście, znowu warto badania PISA rozebrać na kawałki, żeby stwierdzić, że wnioski uogólnione komplikują się, gdy grzebie się w szczegółach).

Polskiej edukacji można wiele zarzucić, podobnie jak wielu polskich nauczycieli niepotrzebnie męczy siebie i dzieci. Najważniejsze problemy mają jednak charakter systemowy: szkoły publiczne uczestniczą w systemie selekcji a nie wyrównywania szans (co jasno potwierdza choćby raport „Młodzi 2011” Michała Boniego), system edukacyjny otoczony jest zdegenerowanym systemem produkcji podręczników i pomocy naukowych, nauczyciele pozbawieni są  dobrego wsparcia metodycznego. Najgorsze jednak, że ciągle po prostu nie wiemy, jakie funkcje powinna spełniać szkoła, w konsekwencji nie do końca wiemy jak i czego powinna uczyć. System egzaminów na każdym etapie szkoły doszedł już do granicy obłędu: od tego roku gimnazjaliści na koniec gimnazjum będą katowani przez trzy dni przeżywając egzamin de facto ważniejszy i trudniejszy, niż matura (od niego zależy bowiem wybór liceum, klucz do dalszej życiowej kariery). Jeśli ktoś liczy, że likwidując Kartę Nauczyciela i wystawiając nauczycieli na samowolę gminnych urzędników, którzy mieliby decydować o pensjach w podległych im szkołach wyleczy wady całego systemu, to się głęboki myli.

Jak zauważają autorzy francuskiego opracowania „Les societes et leur ecole” porównującego systemy edukacyjne kilkudziesięciu krajów, szkoły są odbiciem, często paradoksalnym swoich społeczeństw. Narzekamy, że polska szkoła uniformizuje i nie rozwija indywidualnej ekspresji uczniów. Jednak z badań World Values Survey wynika, że połowa Polaków oczekuje, by dzieci były posłuszne – podobne oczekiwania ma tylko 16 proc. Niemców; 40 proc. Polaków chciałoby dzieci niezależnych, w Niemczech blisko 80 proc. Wyobraźni od dzieci oczekuje tylko 20 proc. Polaków i 40 proc. Niemców. Patrząc z tej perspektywy, polska szkoła doskonale realizuje oczekiwania polskiego społeczeństwa.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 15

Dodaj komentarz »
  1. A propos metodologii badania OECD:

    „Tymczasem dane OEDC, na które powołuje się DGP, opierają się jedynie na próbie odpowiedzi na pytanie ?How Much Time Do Teachers Spend Teaching?? Chodzi więc tylko o pensum, a nie o faktyczny czas pracy nauczycieli. To pokazuje jak bardzo złożona jest kwestia badania czasu pracy w zależności od metod i podejść do pomiaru i analizy sposobów spędzania czasu w pracy oraz od konkretnych czynności, jakie są wykonywane w trakcie pracy. Podejście metodologiczne w badaniach czasu pracy jest zróżnicowane i w dużej mierze od przyjętej metodologii zależą wyniki badania (więcej na ten temat w publikacji IBE ?Przegląd istniejących metodologii badania czasu pracy i budżetu czasu?, Warszawa 2010).”

    za :http://www.znp.edu.pl/element/1044/Oswiadczenie_ZNP_w_zwiazku_z_artykulem_zamieszczonym_w_dzisiejszym_numerze_Dziennika_Gazety_Prawnej

  2. Podpisuję się obiema rękami pod stwierdzeniem „system egzaminacyjny na granicy obłędu”. Dodam: potwornie drogi! Matura – Krajowa Komisja Egzaminacyjna, gremium wytwarzające tematy egzaminacyjne, kurierzy rozwożące te tematy, tajne/poufne, egzaminy próbne, egzaminy właściwe, przecieki, odwołania, prokurator, egzaminy unieważniane, powtarzane – a na końcu góra rodzi mysz: otrzymuje się kwit, którego wartość równa jest wartości papieru, na którym go wydrukowano…
    Czy ktoś jest władny to zmienić?

  3. ….polska szkoła doskonale realizuje oczekiwania polskiego społeczeństwa.

    Z przykrością muszę Panu przyznać całkowita rację, niestety ….

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. mam spostrzeżenia podobne do Autora (bloga nie Dziennika) – moja żona jest nauczycielką – etat to „niby tylko” 18 godzin ale proszę mi wierzyć że żona spędza wielokrotnie więcej czasu w pracy (nie tylko w szkole – również niestety w doku) niż przeciętny pracownik firmy czy urzędu na etacie. 18 godziny to tylko lekcje przy tablicy – do tego dochodzą zebrania z rodzicami, konferencje, zajęcia wyrównawcze, lekcje indywidualne, kółka zainteresowań – to w szkole, a w doku: przygotowywanie lekcji i konspektów zajęć, sprawdzanie prac, zeszytów i klasówek. To naprawdę potężna praca. I to wszystko za śmieszne pieniądze – 1500 zł (nauczyciel mianowany). Oczywiście podejrzewam że można być nauczycielem „wyluzowanym” i nie starać się za bardzo – zaoszczędzając kilkanaście godzin pracy w domu – ale chyba nie o to chodzi.
    NIejednokrotnie żona nie ma chwili na zjedzenie kanapki – bo na przerwach albo są dyżury albo przychodzą dzieci z problemami albo też przygotowuje się gazetki, akademie, itd.
    Strasznie mnie denerwuje swoista nagonka w mediach i na forach internetowych (dziś przypadkiem trafiłem na taki wątek na samochodowej grupie dyskusyjnej) na nauczycieli, którzy to rzekomo siedzą i nic nie robią. Niestety – trzeba być nauczycielem lub mieć takowego w rodzinie, żeby dostrzec jak ta praca wygląda naprawdę.

  6. Bardzo dobrze, że redaktor poruszył ten temat.
    Czy to nagonka na nauczycieli?
    Nie wydaje mi się, raczej głos mający poruszyć społeczeństwo, że polska szkoła wymaga gruntownych zmian. To ile nauczyciele pracują nie od nich zależy, pracują w takim systemie jaki jest i tyle ile się od nich wymaga.
    Ale czy nie ma ich za co winić, moim zdaniem jest, bo to nauczyciele są hamulcowymi wszelkiej zmiany, to strach przed elektoratem liczonym wraz z rodzinami w milionach nie pozwala na dokonanie niezbędnych reform.
    Czy problemy polskiej szkoły rozwiąże likwidacja Karty Nauczyciela?
    Oczywiście nie.
    Czy można zreformować polską szkole nie likwidując KN?
    Oczywiście nie.
    Żeby zostać w Polsce nauczycielem nie potrzebne są żadne kwalifikacje, wystarcza dyplom za którym często nic poza papierem się nie kryje.
    Wystarczy zdać maturę na 30% i opłacić sobie studia, pedagogike prawie wszystkie Wyższe Szkoły Gotowania na Gazie prowadzą, bo to najtańszy kierunek.
    Nikt nie sprawdza, nie weryfikuje kwalifikacji.
    Chory system awansu zawodowego w którym liczy się praktycznie staż, a nie kwalifikacje i zaangażowanie.
    Dlaczego młody zdolny nauczyciel, zaangażowany w pracę, dostaje o połowę niższe wynagrodzenie niż jego starszy kolega, który często zlewa robotę, bo i tak nic mu nie można zrobić?
    Jak porównywać sytuacje młodego nauczycielskiego małżeństwa w dużym mieście ze starym na prowincji?
    Ci pierwsi praktycznie nie maja podstaw egzystencji, ci drudzy są krezusami na tle otoczenia i kosztów życia. A pracują tak samo ciężko a nawet ci w wielkim mieście ciężej, bo klasy liczniejsze.
    Teoretycznie każdy nauczyciel sam układa sobie program, obowiązuje go tylko podstawa programowa. jak to wygląda w praktyce?
    Podręcznik jest programem i wydrukowane ćwiczenia.
    A nauczyciel pilnuje dzieci żeby się uczyły same, a jego nauczanie ogranicza się do wymagania.
    Selekcja zmusza rodziców do uczestniczenia w tym opresywnym systemie, czy chcą czy nie chcą. Choć zgadzam się z gospodarzem, że najczęściej chcą, bo tradycyjnie do szkoły nie chodzi się dla przyjemności przecież a nauka to nie zabawa tylko ciężka praca.
    Stąd taki opór przed tablicami multimedialnymi, w warszawskiej podstawówce z którą mam doświadczenia przez dzieci, jedyna przeszkodą przed wyposażeniem każdej klasy w tablice nie są finanse, tylko niechęć nauczycieli. Dyrekcja nie chce się z nimi konfliktować, bo jak mi przyznała szczerze pani dyrektor, po co zabiegać o te tablice jak i tak nie będą wykorzystywane. Będą służyły jak tradycyjne, tyle że elektroniczne. Bo do lekcji na takiej tablicy trzeba się specjalnie przygotować, nie można rutynowo kazać otworzyć podręcznik na stronie dwudziestej drugiej i potem odpytać.
    Że lekcja na takiej tablicy może być ciekawsza, zainteresować uczniów, wciągnąć w wykładany przedmiot?
    Szkoła to nie zabawa nie musi być ciekawa ani przyjemna.
    Selekcja?
    Jej beneficjentami są nauczycielskie dzieci, dlatego ma poparcie środowiska nauczycielskiego. Ci co na niej tracą nawet nie wiedzą, że mogłoby być inaczej.
    Bo przecież zawsze tak było.
    Widział ktoś jakieś nauczycielskie dziecko w marnym gimnazjum albo liceum?
    Brak selekcji obniża poziom, to lansowany przez beneficjentów tego systemu dogmat.
    O systemie egzaminowania nie napiszę, bo komentarz byłby dłuższy od wpisu co narusza dobre obyczaje.
    Zasygnalizuje tylko, że nauczyciele zarzekają się, że nie uczą trafiania w klucz i nie ćwiczą w rozwiązywaniu testów zamiast uczyć i przekazywać wiedzę.
    Tylko najbardziej wściekają się na zmiany w systemie oceniania co świadczy o czymś zgoła odwrotnym.

    Że nie zawsze jest tak jak opisałem, nie zawsze, ale zazwyczaj.
    Bo nawet jak jakiś nauczyciel chce uczyć inaczej, grono go wciągnie za nogi na dół na swój poziom, jak w dowcipie o Polakach smażących się w kociołku w piekle bez nadzoru Lucyfera.
    A każdy chce się dochrapać tego mianowanego czy dyplomowanego, więc woli się nie wychylać i krakać jak i one.

  7. „Jeśli ktoś liczy, że likwidując Kartę Nauczyciela i wystawiając nauczycieli na samowolę gminnych urzędników, którzy mieliby decydować o pensjach w podległych im szkołach wyleczy wady całego systemu, to się głęboki myli.”

    Trochę dziegciu do pańskiej beczki miodu o poświęceniu nauczycieli.

    1. Nauczyciele to najliczniej reprezentowana w samorządach grupa zawodowa. Bywa że 80% składu Rady Gminy stanowią nauczyciele a większość budżetu pochłania utrzymanie szkół. Gmina nie potrafi wygenerować środków na rozwój bo utrzymuje małe szkoły o kilkuosobowych klasach.

    2. Moją wiarą tę pełną poświęcenia pracę poza pensum popsuł kontakt z kilkoma przedstawicielami zawodu którzy w gimnazjach i liceach bynajmniej nie wyrywali sobie rękawów. I ci „niezaangażowani” to norma a „zaangażowani” wyjątek. Aha i nie zapominajmy o 2 miesiącach wakacji i 2 tyg. ferii (razem jakieś 50 dni roboczych urlopu, Pan też tak ma?).

    3. Co do egzaminów to chcieliśmy żeby dzieciaki dobrze wypadały w testach, zaprojektowaliśmy pod to system edukacji to i mamy wyniki. Kosztem innych rzeczy, ale przecież sama „Polityka” chwaliła poprawę w polskiej szkole.

    4. Ładnie zasygnalizował Pan problem chorego systemu podręczników. Jakieś pomysły na rozwiązanie sytuacji?

  8. Wielkie dzieki za ten wpis! Taki raport Polityki by sie przydal (a moze byl tylko przegapilam?). A tu Matt Damon o amerykanskich nauczycielach (ktorzy tez sa szczuci za rzekomo zbyt dobre warunki pracy): http://youtu.be/gGlf8J2PGhI

  9. Autor artykułu w Dzienniku pewnie chciałby, żeby do uczenia zatrudniono ludzi po maturze za 900zł z umoy śmieciowej na ręke. I wtedy będzie dopiero selekcja: w płatnych szkołach będą pracować zwykli nauczyciele, a w publicznych wspomniani maturzyści. I pewnie będą między tymi szkołami różnice.

    Inna sprawa, to że wg tegoż samego raportu:
    http://www.oecd.org/dataoecd/60/51/48631419.pdf
    wykres D4.3 strona 5, polski nauczyciel spędza nieco ponad 30% swojego całkowitego czasu pracy przy tablicy. A reszta? To jest sprawdzanie rożnych klasówek i innych prac uczniów, przygotowywanie się do lekcji, uczestniczenie w komisjach, radach pdagogicznych, przygotowywanie jakichś sprawozdań, których nikt potem nie czyta, ale trzeba pokazać, że są (sprawdzone empirycznie – z jedną nauczycielką wypełniliśmy kiedyś taki raport zawertością /dev/urandom i nikt się przez kilka lat dotąd nie zorientował), wpisywanie do dzienników internetowych, prowadzenie wywiadówek i konsultacji, itd. To niech się potem nikt nie dziwi, że mało czasu belfrzy spdzają przy tablicy.

    Wreszcie organizacja pracy w polskiej szkole jest kulawa. Dlatego właśnie, że nauczyciele muszą zabierać pracę do domu. Po prostu nie w szkołach srodków, żeby zorganizować miejsca pracy dla nauczycieli. Nie bez znaczenia jest też fakt, że na domowym sprzęcie nauczyciel pracuje (np. drukuje) ile mu potrzeba, a na szkolnym ile mu pozwala limit.

  10. Mam kilka pytań do autora blogu.

    1) Według OECD w Polsce na lekcjach nauczyciel przebywa prawie 500 godzin rocznie ale jak Pan przyznaje trzeba się do zajęć przygotowywać.
    Statystyczny nauczyciel w UE przepracowuje rocznie 779 godzin. Czy nauczyciele w UE nie przygotowują się do prowadzenia zajęć? Czy ma Pan dane ile nauczyciele w UE poświęcają na takie przygotowania?

    2) Skoro to tak ciężka praca a wynagrodzenie jest tak mizerne to dostanie pracy w zawodzie nauczyciela bez tzw. pleców to ogromnie trudne?

    3) Dlaczego nie ma innego limitu prowadzonych zajęć dla poszczególnych specjalności nauczycielskiej. Domyślam się że polonista poświęca dużo czasu na czytanie, sprawdzanie wypracowań itd. Ile godzin na przygotowanie zajęć poświęca nauczyciel W-F?

    4) Ile procent nauczycieli jest w stanie spędzać pełne 40 godzin tygodniowo w szkole. Oczywiście w godnych warunkach a nie w tłocznym i dusznym pokoju nauczycielskim tylko w specjalnie przygotowanych pokojach?

    5) Ile procent pracujących poza edukacją przynosi w Polsce pracę do domu? Ilu zostaje na bezpłatnych nadgodzinach? Ile czasu spędza na szkolenie itd.?

    6) W jakim innym zawodzie można dostać wolny dzień z okazji np. dnia księgowej albo inżyniera?

    7) Dlaczego nauczyciele porównują się do urzędników i pracowników budżetówki a nie zobaczą w jakich warunkach pracują ludzie w prywatnych firmach? Ile godzin pracują i ile mają zaległego urlopu?

    Jestem za reformą szkolnictwa i podniesieniem płac ale chętnie zapłacę z moich podatków profesjonalistom którzy ciężko pracują a nie cwaniakom którzy się zaczepili żeby się nie narobić bo mieli znajomości. Wierzę że część nauczycieli to naprawdę ludzie z powołaniem. Szkoda tylko że są w mniejszości. Skąd wiem? Też byłem uczniem i wiem jak to wygląda.

  11. Przez kilka lat uczyłem w 40 osobowych klasach. Jaka ilość dzieci jest w klasach francuskich na przykład? Szkoły wielkomiejskie są zatłoczone, ale średnia się zgadza…..
    Ostatnio w ramach komasacji powstał zespół szkół do którego chodzi jakieś 3000 dzieci, pracuje ponad 120 nauczycieli. To chore!!!

  12. 1. tytuł zbyt emocjonalny, wręcz tabloidowy
    2. faktem jest przecież, że tak jak nie istnieje statystyczny konsument/emeryt, tak nie istnieje statystyczny nauczyciel
    3. Pana żona może być [i pewnie jest] świetnym pedagogiem napędzanym pasją, lecz czy jest reprezentatywna dla tych tysięcy objętych Kartą Nauczyciela? osobiście [biorąc pod uwagę swoje doświadczenia z polskim szkolnictwem] śmiem wątpić…
    4. „Jeśli ktoś liczy, że likwidując Kartę Nauczyciela i wystawiając nauczycieli na samowolę gminnych urzędników, którzy mieliby decydować o pensjach w podległych im szkołach wyleczy wady całego systemu, to się głęboki myli.” – w takim razie ma pozostać system polskich planktonów, w którym nauczyciele/artyści/lekarze piszą prawo dotyczące ich samych?
    5. moim zdaniem miernikiem pokazującym absurdalność wszelkich polskich instytucji publicznych, w tym szkolnictwa jest struktura budżetowa: ile % nakładów w szkolnictwie stanowią pensję nauczycieli, a ile utrzymanie lokali, inwestycje w uczniów [strzelam w ciemno, że średnia może oscylować w granicach 80% na pensje]? może w tym przeroście zatrudnienia rzeczywiście ukryta jest główna przesłanka samo-podtrzymywania systemu, w którym jedynym beneficjentem są nauczyciele [pensje], nie zaś troska o rozwój pasji uczniów?
    6. nie wspomina też Pan o edukacyjnej szarej strefie: nauczyciele w szkołach państwowych, przemieniają się z kiepskich w belfrów w dobrych korepetytorów po godzinie 15 [co jest ewidentnym skandalem nie tylko podatkowym]!

  13. ps „klucz do dalszej życiowej kariery” – czy zasadne w ogóle jest używać dzisiaj kategorii kariery? przecież poza posadkami państwowymi, dla większości absolwentów polskich szkół to słowo będzie dostępne jedynie w słownikach… chyba nie ma sensu podtrzymywać fałszu, który mówi, że edukacja jest decydującym kryterium sukcesu życiowego [bez względu czy za poziom oceny sukcesu i satysfakcji przyjmiemy wartości materialne czy pozamaterialne]

  14. Ogólnie się z Panem zgadzam, aczkolwiek nazywanie liceum „kluczem do dalszej kariery” napawa mnie pustym śmiechem. Teraz już studia nie są żadnym „kluczem do dalszej kariery”, no chyba, że ktoś skończy jakiś prestiżowy kierunek na renomowanej zagranicznej uczelni i znajdzie zatrudnienie w tymże obcym kraju. Absolwenci różnych egzotycznych kierunków studiów, jakie namnożyły się ostatnio w Polsce (różne marketingi, zarządzania, europeistyki itp. itd.) zaludniają rzeszę bezrobotnych, których nikt nie chce zatrudnić, albo zatrudnia na krótkotrwałe, „śmieciowe” umowy. Jak w tym dowcipie „Co można robić po ukończeniu tego kierunku? A mnóstwo rzeczy: wykładać towar w hipermarkecie, sprzątać biurowce, rozdawać ulotki na ulicy”. Ale była już o tym spora dyskusja na blogu red. Passenta, więc nie chcę tu powtarzać dobrze znanych faktów.

  15. off topic: Panie Edwinie czy zna Pan The Lost Soul of Higher Education.. Ellen Schrecker?

  16. off topic: czy zna ktoś przypadek, w którym pociagnięto do odpowiedzialności dyrektorów i nauczycieli za czerpanie nieewidencjonowanych dochodów [przez ostatnie 20 lat] z prowadzenia sklepików szkolnych?

Dodaj komentarz

Pola oznaczone gwiazdką * są wymagane.

*

 
css.php