Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Antymatrix - Blog Edwina Bendyka Antymatrix - Blog Edwina Bendyka Antymatrix - Blog Edwina Bendyka

5.10.2011
środa

Klimat, atom, nowoczesność – życie z ryzykiem

5 października 2011, środa,

Geoinżynieria wraca do łask – wczoraj w USA został opublikowany raport „Task Force On Climate Remediation Research”. Autorzy, przedstawiciele ważnych instytucji, jak Lawrence Livermoore National Laboratory starannie unikają pojęcia „geoinżynieria”, bo się źle kojarzy, zamiast pisząc o „remediation”. Faktem jest, że każą się przygotowywać do czarnego scenariusza, kiedy zmiany klimatyczne przekroczą tzw. tipping point, tzn. kiedy uruchomi się dodatnie sprzężenie zwrotne procesów sprzyjających ocieplaniu klimatu. W takiej sytuacji zmniejszanie emisji dwutlenku węgla niczego już nie da, trzeba będzie oddziaływać bezpośrednio „chłodząc atmosferę”. Powraca więc opcja Pinatubo wskazana w 2005 r. przez Paula Crutzena w słynnym już artykule w „Climatic Change„.
Raport jest ciekawy, bo postuluje zwiększenie intensywności badań w zakresu geonżynierii, przepraszam, remediacji. Co ważne, autorzy wskazują nie tylko na konieczność poszukiwaniu rozwiązań technicznych, lecz także na konieczność badań z obszaru nauk społecznych i politologii, żeby poradzić sobie z pozatechnicznymi konsekwencjami ewentualnego schładzania atmosfery (kwestia ryzyka konfliktów międzynarodowych, protestów, konsultacji, etc.).
O różnych meandrach geoinżynierii pisałem jakiś czas temu w „Polityce”, temat wraca jednak coraz częściej już nie tylko w publicystyce, lecz w poważnych analizach strategicznych i naukowych. Widać więc, że wobec fiaska negocjacji międzynarodowych w sprawie ograniczenia emisji gazów cieplarnianych i ochrony klimatu coraz więcej krajów szykuje się do innego wariantu zarządzania ryzykiem. Geoinżynieria jest poważnie analizowana nie tylko w USA, lecz także w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Rosji i Chinach.
W tym samym czasie Bulletin of Atomic Scientist opublikował zestaw artykułów podsumowujących pół roku, jakie upłynęło od katastrofy w Fukushimie. Pouczająca lektura, którą powinni poważnie przestudiować zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy programu jądrowego w Polsce.
Szczególnie interesujący jest artykuł Edwina S. Lymana analizujący ocenę ryzyka awarii reaktorów. Wniosek z całości: świat po Fukushimie to świat, w którym trzeba przyjąć, że technologie jądrowe ze względów systemowych nie są wolne od zagrożenia poważnej katastrofy, jej ryzyko jest immanentnie wpisane i nie wystarczy bagatelizować wypadków z historii stwierdzeniami, że Czarnobyl wydarzył się dlatego, że był w ZSRR, a w Fukushimie winne było tsunami, a nie technologia.
Jeśli energetyka jądrowa chce odzyskać kredyt społecznego zaufania, musi poważnie komunikować o ryzyku w kategoriach analizy wieloczynnikowej możliwych zagrożeń, a nie ograniczać się do uproszczonej propagandy, w której istotną rolę odgrywają interesy gospodarcze korporacji energetycznych i firm budujących reaktory.
Oba opracowania, zarówno dotyczące geonżynierii, jak i świata po Fukushimie w praktyczny sposób ilustrują tezę Ulricha Becka o globalnym społeczeństwie ryzyka. I pokazują, jak szybko stawka idzie w górę.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 21

Dodaj komentarz »
  1. Technologie jądrowe nigdy nie były wolne od ryzyka poważnej katastrofy i założę się, że jest to powszechnie wiadome. W rozmowach o ryzyku przygnębiające jest nagminne jego zaniżanie. Tłumaczy się to bardzo niskim prawdopodobieństwem wystąpienia poważnej katastrofy, jakby zapominając, że nadal jest ono większe od 0. Jako obywatela średnio interesuje mnie to, że prawdopodobieństwo awarii technologicznej wynosi 10^-9). Wystarczy, że ono jest i chcę wiedzieć, jak wygląda najgorszy scenariusz, bo tylko wtedy jestem w stanie podjąć tzw. „well informed decision”. Takich wizji jednak na ogół nikt nie lubi przedstawiać – są niepopularne i w nagrodę można co najwyżej zyskać opinię „hamulcowego”, a przecież zupełnie nie o hamowanie czegokolwiek chodzi, tylko o świadomość i odpowiedzialność.

  2. Renata pisze: 2011-10-05 o godz. 16:43
    „jakby zapominając, że nadal jest ono większe od 0. Jako obywatela średnio interesuje mnie to, że prawdopodobieństwo awarii technologicznej wynosi 10^-9). Wystarczy, że ono jest”

    Jezusicku. Atak afrykańskich pszczół, pytona albo krokodyla w mieszkaniu w Warszawie też ma p-o większe od zera. Ludzie najróżniejsze zwierzęta przywożą ze świata. A zwierzetom nie wszystkie Renaty zaraz muszą się podobać. I atakują z wściekłością.

    ” i chcę wiedzieć, jak wygląda najgorszy scenariusz”

    Jak dla mnie najgorszy scenariusz to, że nagle oślepłem i nie mogę już więcej oglądać filmów pornograficznych na internecie. A dla Renaty?
    Najgorszy scenariusz to wojna światowa i celowe mordowanie się ludzików między sobą. Podobno (choć mało na to dowodów) istot inteligentnych i myślących. A wojny mogą wybuchnąć z najrózniejszych powodów. Zarówno z powodu wybudowania elektrowni atomowej przez sąsiada jak i jej niewybudowania. Potrafię wyobrazic sobie oba scenariusze.

    „, bo tylko wtedy jestem w stanie podjąć tzw. ?well informed decision?.”

    Bardzo watpię. Juz to pani Renata udowodniła, wymagając stuprocentowej niezawodności i zarozumiale twierdząc, że jest w stanie samodzielnie ocenić i porównać wszelkie rodzaje istniejącego i potencjalnego ryzyka.

    Ja nie jestem aż taki zarozumiały. Ja potrafię popatrzeć na ryzyko mojej śmierci w wypadku drogowym albo z powodu zawału. I martwić się dużo bardziej tymi oboma potencjalnymi powodami mojej śmierci aniżeli np. wybuchem zagubionych przez amerykańskie bombowce bomb atomowych. Chociaż takie rzeczy także się wydarzały czyli p-o ich wystąpienia z pewnością nie jest zerowe.

    Proszę uważać na afrykańskie pszczoły.

  3. „chcę wiedzieć, jak wygląda najgorszy scenariusz, bo tylko wtedy jestem w stanie podjąć tzw. „well informed decision”.”
    Na podstawie najgorszego scenariusza?
    A swój najgorszy scenariusz znasz?
    Podjęłabyś na podstawie najgorszego scenariusza decyzje o swojej przyszłości?

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. Jednocześnie w rozmowach o atomie unika się pojęcia „kosztów alternatywnych”. Jeśli nie atom, to co? Wiatraki, które dają mało prądu i nieregularnie? Energia słoneczna, w kraju gdzie na ogół jest szaro? Gaz z Rosji, z Putinem w pakiecie? Czy może węgiel, z dwutlenkiem węgla, wypadami w kopalniach i miliardowymi dotacjami do wydobycia, emerytur i usuwania skutków? No co?

  6. Pani Renato oczywiście, że technologie jądrowe nie są wolne od ryzyka, ale co do licha jest wolne od ryzyka? Jeżeli mieszka Pani w domu murowanym, a nie w szałasie to istnieje ryzyko, że ten dom się na Panią zawali i Pani zginie. Jeżeli porusza się Pani po ulicach, to istnieje ryzyko, że ktoś najedzie na Panią i Pani zginie. Jeżeli chce mieć Pani wiatrak w swojej okolicy to istnieje ryzyko, że pewnego dnia zamieni się on w gigantyczną kosiarkę i pozabija uczestników procesji Bożego Ciała, która akurat w pobliżu będzie przechodziła. Można mnożyć takie sytuacje i analitycy ryzyka będą mieli pracę na dziesięciolecia, a w ludziach będzie rósł strach z życia.

    Proszę przypomnieć mi ile osób zginęło w czasie ostatniej awarii w Fukushimie… a już sobie przypomniałem – nikt nie zginął.

    Natomiast Ci wszyscy zachęcający do ostrożności przy rozwijaniu EJ zupełnie zapominają o wypadkach w kopalniach i eksploatacji elektrowni węglowych. Z tego co pamiętam w ostatnich kilku latach wg. danych PIP w elektrowniach węglowych tylko w Polsce zginęło kilkanaście osób, nie będę przywoływał wypadków w kopalniach bo to jakoś przebija się do mediów.

    Proszę sobie również przypomnieć ilu ludzi zginęło w czasie katastrofy elektrowni wodnej w Chinach w 1975 r. Woda zabiła ponad 26 tysięcy osób. Kolejne 145 tysięcy zmarło wskutek chorób i klęski żywiołowej.

    Ale być może jest Pani fanką rozwijania elektrowni na biomasę. To w takim wypadku poza tym, że generowałoby to ryzyko wystąpienia klęsk głodu w rożnych regionach świata i wojen żywnościowych (rolnikom bardziej opłaca się produkować komponenty na biomasę niż żywność), to myśli Pani, że w takich elektrowniach zupełnie nie zdarzałyby się awarie i ryzyko śmierci jest zerowe?

    Piszę to tylko po to aby pokazać, że EJ i inne źródła energii nie są traktowane w taki sam sposób. Dlaczego nie żąda Pani analiz ryzyka elektrowni węglowych albo OZE? Przecież naprawdę świadomą decyzję podjęła by Pani dopiero po poznaniu takich analiz wszystkich rodzajów elektrowni.

  7. Dzięki za komentarze, prośba jednak wielka – może jednak byście drodzy Czytelnicy przeczytali teksty do których odsyłam z Bulletin of the Atomic Scientists, zanim zaczniecie ironizować nad wpisem p. Davidson. Autorami są Japończycy i Amerykanie, którzy mają wieloletnie doświadczenie z EJ, my żadnego. Chętnie przeczytam Wasze komentarze do tych tekstów.

  8. Geoinżynieria to chyba nie jest najlepiej dobrany termin – http://pl.wikipedia.org/wiki/Geoin%C5%BCynieria Rozumiem, że to z jednej strony dosłowne tłumaczenie terminu anglojęzycznego, ale może lepiej byłoby nawiązać do pojęcia „inżynierii społecznej”. Myślę, że odpowiednim terminem mogłaby być „inżynieria ekosystemu”

  9. @Jakub Chabik: Kuba, wiesz jak korzystać z Google’a więc szybko znajdziesz częściową choćby odpowiedź. EJ nie rozwiązuje w Polsce wiele ze względu na perspektywę czasową wdrożenia (mniej więcej nieskończoność, biorąc pod uwagę uwarunkowania finansowe, etc.), bo potrzebujemy nowych mocy już w 2016.

  10. @Tomasz Chabinka: dzięki, dobry pomysł.

  11. Panie redaktorze, odniosę się do tego co Pan napisał w komentarzu do wpisu Jakuba Chabika. Naprawdę to nie jest tak, że albo EJ albo OZE, węgiel, gaz. Polsce potrzebny jest energy mix i nie ma znaczenia, że w 2016 r. będziemy mieli niedobory mocy, a pierwsza elektrownia jądrowa będzie gotowa dopiero cztery albo sześć lat później. Do 2016 r. powstaną elektrownie gazowe, węglowe, farmy wiatrowe itd. co nie oznacza, że nie będzie tej energii potrzeba jeszcze więcej i nie będziemy potrzebowali EJ. Daje się Pan przekonać „zielonym” z tą argumentacją, która jest strzałem w płot. Dodatkowo w swoim wpisie pisze Pan o propagandzie „korporacji energetycznych i firm budujących reaktory”, gdyby Pan jeszcze użył pojęcia „lobby atomowe” to wpływ tzw. ekologów byłby jeszcze bardziej widoczny. Gdzie Pan dostrzega propagandę w przekazie zwolenników EJ? Moim zdaniem dużo mniej merytoryczny i oddziałujący na emocje jest przekaz „zielonych”.
    Powtarza Pan również jeszcze jeden ich argument, że PGE nie poradzi sobie finansowo z budową EJ. Jak to jest, że PGE podtrzymuje jednak swoje plany? Przecież to nie są marzyciele i liczyć umieją.

  12. Edwin Bendyk pisze: 2011-10-05 o godz. 18:40
    „ironizować nad wpisem p. Davidson.”

    Dziękuję za zwrócenie uwagi na nazwisko i przez to na przypomnienie, że „Renata” jest linkiem do strony przedsiębiorstwa usługowego. Swiadczącego usługi pomagajace zarządzać ryzykiem. Jak widać z refernecji, już z doświadczeniem na tym polu i z płacacymi klientami.
    Zwracam p. Davidson honor. Nie wpadłbym na to, że to może byc zawód, ale w dzisiejszym świecie specjalizacji jak widać i to jest możliwe. Ja sobie czas i pieniądze tracę ironizując a p. Davidson zarabia w tym temacie forsę. To kto z nas jest głupi.
    I pomysleć, że zwykłe zainstalowanie maszyny lub przeniesienie procesu produkcujnego z miasta A do miasta B wymaga ogromnej ilości czasu i zastanawiania się i planowania przez zespół durnych inżynierów chemików, elektroników, mechaników, informatyków, specjalistów od zarządzania i HR. I nikt z nich nie myśli, że rzeczy takie nie należą do normalnego zakresu ich obowiązków. I że można zatrudnić do tego konsultatnta. Który podpowie mi jakim układem scalonym mam zastąpić ten, którego produkcja może zostać przerwana na skutek trzęsienia ziemi po złej stronie Tajwanu.

  13. @monter: ponawiam prośbę o lekturę tekstu z BAS i komentarz do tych tekstów, bo to właśnie w nich jest kwestia oświadczeń firm atomowych. Polecam także choćby analizy energy mix prof. Żmijewskiego, ani zielony, ani atomowy – patrzy na prognozy popytu na energię i moce produkcyjne. Przyznam, że ręce opadają, gdy każda próba racjonalizacji debaty o energetyce jądrowej odbierana jest jak atak, a tym samym ma swe źródło w inspiracji zielonych.

  14. OK. Można debatować o możliwych zagrożeniach, ryzyko zawsze istnieje.
    Trzeba ludziom uświadomić ryzyko.
    Żeby ich uspokoić?
    A skąd, wiadomo że się nikogo nie uspokoi, wątpliwości będą świadczyły przeciwko jądrowej, na wszelki wypadek. Bo co prawda nowoczesny reaktor nie może wybuchnąć ale może się z nim coś stać.
    Co?
    A, ch..j wie co się tam może stać, teoretycznie zawsze coś może, więc skoro nie mamy pewności, skoro że jak coś się może stać, to się stać musi, to tylko kwestia odpowiedniego horyzontu, a jak wiadomo jeżeli chodzi o bezpieczeństwo to horyzont musi być odległy, więc w zasadzie tylko kwestią czasu jest, kiedy do katastrofy nuklearnej w niewybuchającej elektrowni na skutek wybuchu dojdzie.
    Taką analizę można przeprowadzić do każdego, dowolnego rodzaju przyszłego przedsięwzięcia.
    Żadne nie jest w stu procentach bezpieczne, więc zaniechajmy wszelkiego działania.
    Są systemy rozproszone, jest gnojowica, to doprowadzić do ruiny te elektrownie jądrowe wiatrakami.
    Jestem za prawem konsumenckim pozwalającym na niekupowanie takiego prądu.
    Jestem za zakazem jakichkolwiek subsydiów do energii, ale jednocześnie za zniesieniem subsydiów dla odnawialnej.
    Mogą być kary za CO2 jeżeli uznajemy, że to problem.
    Ale bez cła na import CO2 w produktach nie ma to sensu, bo planecie nie pomożemy jak wyeksportujemy produkcję gazów.
    O tym debatujmy.
    Nie o strachu, bo bać się będą na pewno ci wszyscy, którzy mało zrozumieją.
    Nic zrozumieją, bo nie będą wstanie, lub nie będzie im się chciało, łatwiej się bać i zabronić w głosowaniu.
    Sposób myślenia, że ludzie chcą znać prawdę i namawianie do debaty publicznej w temacie strachu, ma za zadanie przestraszać.
    Ja wiem, że autor tak nie myśli.
    Ale mimo że tak nie myśli, to myślę, że tak jest.
    Potrzebna debata, to proszę debatować i nam relację dziennikarską przedstawiać, nie strasząc nadmiernie 🙂
    Mało to się u nas debatuje, robi się mało ale debatuje..

  15. Zapewniam, że mi również chodzi o racjonalizację debaty o energetyce jądrowej. Po prostu dostrzegam w Pana argumentach tezy propagowane przez „zielonych”. Oceniam je jako nierzetelne i dlatego dziwię się Panu, że łapie Pan ich język.

    Analizy prof. Żmijewskiego dobrze znam, również prof. Mielczarskiego i Popczyka, czy Dakowskiego. Nie oceniam ich wysoko ale to nie jest ważne. To tylko moja opinia. Przekonują mnie choćby szeroko znane analizy McKinseya i Banku Światowego.

    A co do artykułów z BAS chętnie się zapoznam:-)

  16. „a nie ograniczać się do uproszczonej propagandy, w której istotną rolę odgrywają interesy gospodarcze korporacji energetycznych i firm budujących reaktory.”

    Dosyc czesto sugeruje Pan jak powyzej czyli istnienie „ciemnych sil”, ktore chca nas doprowadzic do katstrofy a pozniej ma Pan pretensje/zale w stylu:

    „Przyznam, że ręce opadają, gdy każda próba racjonalizacji debaty o energetyce jądrowej odbierana jest jak atak, a tym samym ma swe źródło w inspiracji zielonych.”

    Albo albo.

    Pozdrawiam

  17. @vandermerve: A Pan dosyć często nie czyta tego, co napisałem – w swym tekście odnoszę się do innych opracowań (wcale nie zielonych), w których te określenia padają. Kategoria interesu jest normalną kategorią analizy socjologicznej i politologicznej, nie ma nic wspólnego z teoriami spiskowymi. W USA systematycznie bada się rozkład sił w grupach interesu, polecam książkę „Who Rules America” Domhoffa, jest systematycznie aktualizowana.
    @monter: nie mnie oceniać te analizy, czytam właśnie kontranalizę prof. Strupczewksiego. Rozumiem jednak, że to właśnie tego typu wymiana argumentów powinna zasilać dyskusję o energetyce. Szeroko znane analizy McKinseya były też już krytykowane, tak być powinno. Prosiłbym natomiast o więcej precyzji, gdy pisze Pan, że dostrzega tezy propagowane przez „zielonych” – mógłby Pan podać konkretne przykłady? Dopiero wtedy będę mógł się odnieść do kolejnego zarzutu od ich ewentualną nierzetelność. W tym wpisie akurat korzystam z argumentów BAS, zdziwiliby się, gdyby dowiedzieli się, że są zieloni.

  18. Mozliwe, ze wg Pana nie czytam, moze nie rozumiem – tez zachodzi taka ewentualnosc. Akurat jestem w reakcie lektury artykulow, ktore Pan polecil, zobaczymy co z tego wyjdzie.
    Poza tym ja rowniez nie odnosilem sie do „zielonych” a odniesienie do teorii spiskowych czyli „ciemnych sil” bylo w cudzyslowie. Nie traktuje czyjejs „zielonosci” jako elementu wrogosci, co najwyzej moge sie nie zgadzac z argumentami, przynajmniej, gdy akurat owe argumenty wkraczaja na teren mi znany.
    Zgadzam sie z Panem, ze „posiadanie interesu” jest elementem obiektywnie istniejacym w naszym zyciu. Mozna przyjac, ze „interes” jest czescia dzialania kazdego z nas. W kontekscie cytatu, ktory podalem ow „interes maja” budowniczowie elektrowni jadrowych czy tez reaktorow jak rowniez proponenci alternatywnych zrodel energii. Zapewnw Pan ma „interes” w tym by prowadzic blog a ja mam „interes” by z Panem dyskutowac. Tak wiec nie jest to czynnik negatywny sam w sobie, to raczej nasze akcje lub wypowiedzi daja mu zabarwienie.

    Zycze powodzenia

  19. off topic:
    1. czy skoro lęki i fobie to sfera emocjonalna [„nieracjonalna”], to czy nawet najbardziej „racjonalna” dyskusja może coś w nieść w temacie „nieracjonalnym” [w końcu nieznane konsekwencje w sferze ryzyka spełniają wymogi „nieznanych nieznanych” w słynnym bon mocie Rumsfelda]?
    2. Khosla postuluje innowacje po stronie popytu na energię w systemie, który mamy obecnie. każdy system energetyczny w zasadzie zbudowany jest na marnotrawstwie zasobów [sprawność, koszty zewnętrzne, etc.], może powinniśmy koncentrować się na instalacjach takich jak ta: http://www.energigjenvinningsetaten.oslo.kommune.no/ (wykonywałem tam zlecenie i dla laika wyglądało to wielce obiecująco – zresztą spora częśc instalacji powstała w Puławach)?

  20. Pytanie retoryczne: jak się to ma do poprzedniego wpisu?

    Spór jest zajadły z takiego prostego powodu, że nie dotyczy kwestii ?technicznej? bezpieczeństwa, ale kryteriów podejmowania decyzji, czyli wartości. Czy kryterium ma być bezpieczeństwo czy poczucie bezpieczeństwa? Te dwie różne kwestie w tym przypadku całkowicie się rozjeżdżają. Podobnie, choć na mniejszą skalę, wygląda to w innych przypadkach: rodzajów transportu, systemu kar, osiedli grodzonych. EJ jest subiektywnie niepożądana tak samo jak niepożądane są podróże samolotami a pożądane są grodzone osiedla i kara śmierci. Jeśli ludzie boją się EJ i należy ją z tego powodu zlikwidować, to wprowadźmy karę śmierci, która zwiększa poczucie bezpieczeństwa ludności. Jeśli chodzi o poczucie bezpieczeństwa, to żadne uczone badania go nie zmienią. Tak samo jak nie działają na ludzi badania nad skutecznością prewencyjną kary śmierci albo grodzonych osiedli. Poczucie bezpieczeństwa jest odczuciem subiektywnym i nie podlega zsumowaniu. Nie daje kryterium podejmowania decyzji.

    Z punktu widzenia bezpieczeństwa sprawa jest względnie prosta. Jedynym obiektywnym wskaźnikiem byłoby podzielenie liczby wytworzonych kilowatów przez liczbę ofiar. Włącznie z Czarnobylem. Jestem osobiście, choć nienaukowo przekonany, że takie wyliczenie dałoby wynik jednoznaczny na korzyść EJ względem wszystkich pozostałych źródeł. Wyliczenia finansowe dają chyba podobny (choć zdecydowanie mniej jednoznaczny) wynik, chociaż są mniej istotne i podlegają manipulacjom statystycznym w obie strony. Można znaleźć tysiące powodów, dla których EJ może, ale nie musi być niebezpieczna. Te wszystkie powody nie sumują się w żadne kryterium podjęcia decyzji. Może ludzie subiektywnie sumują sobie liczbę powodów powstawania niebezpieczeństwa i stwierdzają (a raczej wydaje im się), że w EJ przyczyn niebezpieczeństw jest najwięcej. Wielkość niebezpieczeństwa staje się psychologicznie nieistotna i stąd strach. Nikt jednak nikogo ostatecznie nie przekona, bo nie jest to kwestia wiedzy.

  21. Zgłaszam częściowe odrobienie zadania domowego i przeczytanie artykułu pana Lymana. Niestety bardzo mnie rozczarował. Autor wałkuje w kółko macieju 4 zagrozenia, czyli trzęsienie ziemi (w Polsce ani takie silne ani takie częste jak w Japonii czy w Kalifornii nie są mozliwe), tsunami (no właśnie) lub powódź/zalanie (jak się nie wybuduje na Żuławach ani na jakimś terenie zalewowym, a poza tym można na małej górce ;-), atak terrorystyczny (jak nie będziemy torturować amerykańskich więźniów) oraz wiatry (na Kasprowym stac nie będzie). W sumie dosyc proste – przewidywalnych zagrożeń nie ma w Polsce w porównywalnej skali do tych w Japonii czy w USA. Potem jest dużo mielenia w kółko problemu dlaczego lokalna agencja do monitorowania i wyciagania wniosków tak a nie inaczej i w takim a nie innym czasie i stopniu decydowała się albo i nie na inkorporowanie sugerowanych ulepszeń. To ich problem. Co broni Polakom nie być tak upartymi czy durnymi i uwzględnić znane wnioski? Jednym powodem mogą być koszty czyniące całość nieopłacalną.
    No to uczyńmy próbe i policzmy te koszty.
    Obawiam się jednak, że zawsze wyjdą za wysokie, no bo zawsze ten „nieznany a porządany margines ryzyka na nieznane a ciągle możliwe” katastrofy można uczynić wiekszym.
    Jak ktos powie: Dach musi mieć 100 m grubości i musi być z pancernej stali to wtedy wytrzyma upadek stacji kosmicznej na elektrownie to ktoś inny powie, że nie, że zabezpieczenie elektrowni przed uderzeniem bombowca z 5 bombami atomowymi na pokładzie wybuchającymi jednocześnie na dachu budynku będzie zapewnione dopiero za pomoca dachu o grubości kilometra. Czyli koszty zawsze zabiją wszystko, każdy projekt.

    I tu dochodzę do sedna tej mojej pisaniny.

    Dlaczego Gospodarz i politycy i publiczność czyli społeczeństwo uczepili się tak tego bezpieczeństwa/niebezpieczeństwa elektrowni jądrowych?

    Ja mam ulubione wyjaśnienie i będę je przytaczał tak długo aż ktos nie wykaże mi błędu.

    Od wypadku w elektrowni Three Mile Island w 1979 roku upłynęły 33 lata. Przez ten czas w USA w wypadkach drogowych ginęło (dane są w sieci, na oficjalnych stronach, więc to nie żadna lewacka ani prawacka propaganda) średnio 42 tysiace ludzi rocznie. Rannych zostawało średnio 3 miliony osób rocznie. Czyli w sumie, przez 33 lata straciło życie 1.4 mln ludzi a rany odniosło około 100 mln.

    Phoenix w Arizonie całkowicie opustoszało a 1/3 aktualnej ludności USA była ranna.

    Kto w USA nawołuje poważnie do porzucenia samochodów?
    A nowych elektrowni nie chcą budować.

    Ludzie godzą się na obiektywnie wielkie nieszczęścia. Bez wywoływania wojen i rewolucji i niepokojów społecznych. To gdzie jest ten przysłowiowy „pies” pogrzebany?

    Czy przypadkiem nie jest to wina mediów i rozgrywających zawsze swoje zimne i gorące wojny polityków? Do spółki z mediami zamieniających każdą dyskusję we wrzask i pisk i ryk trwający nieprzerwanie i co 3 sekundy zmieniający powód do wrzasku?

    Inaczej mówiąc, czekam na media rozpętujące straszliwe ujadanie na temat natychmiastowej konieczności porzucenia jednego z najgroźniejszych współczesnych zabójców, czyli auta. A już z pewnością tysiące czy miliony razy nardziej niebezpiecznego od setki pracujących przez 33 lata w USA elektrowni atomowych.

  22. zza kałuży pisze:
    2011-10-07 o godz. 10:46

    „czekam na media rozpętujące straszliwe ujadanie na temat natychmiastowej konieczności porzucenia jednego z najgroźniejszych współczesnych zabójców, czyli auta.”

    Nie musi Pan czekać – niech Pan zajrzy do poprzedniego wpisu pana Bendyka 🙂

    Swoją drogą, ja się bardziej boję farm wiatrowych niż elektrowni atomowej. Infradźwięki z wiatraków zabijają

Dodaj komentarz

Pola oznaczone gwiazdką * są wymagane.

*

 
css.php