Tytuł za chwilę wytłumaczę, fraza ta stanowiła ważny punkt wczorajszej debaty „Partner czy klient? Nowe spojrzenie na relacje kultury i biznesu” zorganizowanej przez Narodowe Centrum Kultury, British Council, Warszawską Giełdę i Lewiatana. Spotkanie rozpoczęli goście z Wielkiej Brytanii opowiadając, co trzeba zrobić, by w kraju dojrzałego kapitalizmu w czasie kryzysu wydobyć kasę od sektora prywatnego.
Marc Sands z Tate Britain i Tate Modern (największa instytucja zajmująca się prezentacją sztuki współczesnej na świecie) tłumaczył cienką granicę między pojęciem sponsor a partner. Otóż sponsor to firma, która daje kasę na jakieś przedsięwzięcie, lecz nie miesza się w ogolę do programu. Partner to firma, która buduje długotrwała relację z instytucją kultury tworząc często wspólne programy.
Porównanie doświadczeń kapitalizmu dojrzałego z rodzimym, początkującym było, bardzo ciekawe, zwłaszcza gdy ruszyły przykłady konkretnych sytuacji. Oto np. krajowy koncern paliwowy decyduje się na bycie sponsorem głównym Międzynarodowego Koncertu Chopinowskiego. Po długich bojach (i bezpośrednich interwencjach u prezesa) udaje się stawkę za ten tytuł podnieść ze 100 tys. do 1 mln PLN (budżet imprezy 25 mln), po czym z działu marketingu pada pytanie: ile owemu koncernowi przysługuje miejsc w jury.
Koledzy Anglicy mieli ubaw, bo jak twierdzą, w takim Tate kurator nie ma w ogóle kontaktu z darczyńcą, finanse oddzielone są od treści (podobnie, jak to jest w porządnych redakcjach medialnych). W Polsce przedsiębiorcom (nie wszystkim oczywiście) wydaje się, że za swą kasę mogą kupić wszystko, często jednak zamiast prestiżu uzyskują w rezultacie obciach (inna historia, gdy jedna z dużych firm konsultingowych zorganizowała w Operze Narodowej swój jubileusz).
Kapitalne wystąpienie miał Michael Pyner z Shoderitch Trust, którego organizacja zajmuje się aktywizacją społeczności lokalnych (na ogół zmarginalizowanych) za pomocą kultury i przy wsparciu biznesu. Pyner przekonywał, że podejmując starania o prywatną kasę, trzeba przestać stroszyć piórka i zrezygnować z pozy, że nam, w kulturze chodzi o coś niesamowitego – do biznesu idziemy po kasę, a biznes jest właśnie po to, by kasę robić. Ergo, mówimy o tym samym, cała sztuka żeby się dogadać. Ponieważ to jednak jedna strona kasę ma, druga jej potrzebuje, to potrzebująca musi nauczyć zamienić swój komunikat na bardziej zrozumiały dla biznesu i operować mierzalnymi parametrami. I Pyner sypał różnymi wskaźnikami efektywności swoich działań, które polegają m.in. na zmniejszeniu przestępczości, zmniejszeniu absencji w szkołach, etc. Kulminacyjnym punktem jego wystąpienia była opowieść o Shoderitch Festival odbywającym się w otwartej przestrzeni. Jednym z punktów programu był koncert Czajkowskiego. Pyner zauważył, że pod scenę podjechali chłopaczkowie na rowerach i wsłuchiali się z rozdziawionymi gębami. Gdy ich potem spytał: „podobało się?” w odpowiedzi usłyszał tytułowe „fantastic fucking noise, mister”.
Przesłanie Pynera było w sumie proste. Kultura jest dla każdego, ludzie ze środowisk zmarginalizowanych nie są skazani na telewizję, są zdolni i chętni do uczestniczenia w innych formach kultury, jak teatr czy muzyka klasyczna, tylko często nawet o tym nie wiedzą. Pyner opowiadał, jak pytają go klienci jego instytucji, których namawia na skorzystanie z biletów do teatru: ale jak się ubiorę? I czy jak mi się nie spodoba, będę mógł/mogła powiedzieć, że przedstawienie było gówniane? W Shoderitch Trust udaje się dotrzeć prze kulturę do ludzi, na których już dawno mieszkańcy lepszych dzielnic położyli kreskę. I na dodatek udaje się przekonać do pomocy prywatnych darczyńców.
Przy okazji zapowiedź. 27 października ruszy nowa edycja seminariów „Kultura i rozwój”, które organizuję wspólnie z Narodowym Centrum Kultury. Szczegóły wkrótce.
7 października o godz. 10:30 69233
Podobne działania (w lokalnej skali) prowadzą też łódzkie teatry i filharmonia. W łódzkich teatrach funkcjonują tańsze wystawienia poranne dla bezrobotnych. W FŁ emeryci mają zniżki, z których chętnie korzystają. Starsze panie stanowią solidną grupę fanów np. Mariusza Kwietnia.
Spora w tym zasługa obecnego dyrektora, który w materiałach (publikowanych przy pomocy sponsorów biznesowych) demitologizuje muzykę klasyczną i przekonuje, że frak nie jest wymagany od widzów.
Oczywiście byłoby super, gdyby podobne inicjatywy były szersze i poddane ewaluacji.
7 października o godz. 17:51 69239
A jak ‚kasy’ nie będzie? Koniec świata. I co wtedy zrobią wskaźniki.
Tak się nieprzyjemnie składa, że głównymi sponsorami imprez kulturalnych, poza samorządem, bywają wielkie firmy, rozmaite monopole, które akurat będą tak samo narażone na rozpad, co struktury państwowe i z podobnych przyczyn.
Jednym słowem strach się bać.