Adam Leszczyński na łamach „Wyborczej” opisuje dwa spektakularne przypadki plagiatów popełnionych przez luminarzy polskiej humanistyki (tekstu nie ma jeszcze w Sieci). Polska nie jest wcale taka wyjątkowa, o czym świadczą przygody ministra obrony Niemiec. Plagiat musi być na tyle istotnym zjawiskiem w Niemczech, że za temat zabrał się Peter Sloterdijk. Akurat jego esej na temat plagiatu ukazał się we wczorajszym „Le Monde”, doskonale wkomponowując się w dyskusję, jaką podejmuje Leszczyński. Na Sloterdijka można liczyć, rzeczywiście cale myślenie o plagiacie wywraca do góry. Jego zdaniem cały problem polega na głębokiej zmianie kultury akademickiej. Humanistyka polega na produkcji tekstów, które z kolei tworzą instytucje – dyskursy. Dotychczas istotnym założeniem tej roboty było istnienia czytelnika. Czasy jednak się zmieniły, dziś pisze się teksty akademickie z przekonaniem, że nikt ich nigdy nie przeczyta. Sloterdijk twierdzi, że 98-99 proc. akademickiej produkcji tekstowej redagowane jest ze świadomością, że nikt do niej nie zajrzy.
Dans la perspective de la situation universitaire, les analyses subtiles des esthéticiens de la réception font l’effet de réminiscences d’un tr?s lointain Age d’or de la lecture o? chaque texte était presque encore un „billet doux”. Aucun universitaire ne le niera : il est temps de compléter la théorie du lecteur implicite par celle du non-lecteur implicite. On devrait avoir ? peu pr?s rendu compte de la situation en partant de l’idée qu’entre 98 % et 99 % de toutes les productions de textes issues de l’université sont rédigées dans l’attente, si justifiée ou injustifiée soit-elle, d’une non-lecture partielle ou totale de ces textes. Il serait illusoire decroire que cela pourrait rester sans effet sur l’éthique de l’auteur.
Miejsce czytelników zajęły automaty do czytania: wyszukiwarki, porównywarki, maszyny indeksujące. W takiej kulturze nie-czytania standard pracy siłą rzeczy zmienia się, rozmywa się granica między paliwem rozwoju kultury, cytatem (i towarzyszącym mi rzetelnym przypisem), a piractwem, którego przejawem jest plagiaryzm.
Sloterdijk nie broni plagiatu, przeciwnie. Pokazuje jednak, że u źródeł problemu leży zmierzch kultury humanistycznej (o czym już pisał w słynnym eseju-wykładzie o posthumanizmie). Jedyną szansą na poprawę standardu jest powrót do prawdziwej lektury jako podstawy kultury humanistycznej, by nikt nie był pewien, kiedy natrafi na niebezpiecznego Czytelnika, który wyłapie oszustwo plagiatora.
29 stycznia o godz. 12:41 70347
W kwestii plagiatow w niczym nie odbiegamy od naszych niemieckich sasiadow. Roznica jest tylko taka, ze w Niemczech czy tez w USA, prasa z miejsca podejmuje temat i instytucje musza reagowac, bowiem opinia publiczna plagiatow nie darowuje.
U nas wiekszosc eminentnych plagiatorow funkcjonuje normalnie…
Rzadko kto reaguje… Nie raz przedstawialem rodzime skandale akademickie w 10-letnim juz cyklu „Z Archiwum Nieuczciwosci Naukowej” publikowanym w miesieczniku „Forum Akademickie”.
Mam powazne watpliwosci czy cos sie w naszym Kraju zmieni.
Problem dotyczy po prostu niskiej rzetelnosci spolecznej .
29 stycznia o godz. 12:46 70348
po raz kolejny z zaskoczeniem obserwuję, jak to rzeczywistość (bez konieczności zastanawiania się nad jej statusem ontycznym i poznawczym) dogania teorię. w tym przypadku nieżyjący już Derrida wraz z Deleuzem, dosłownie chwilę wcześniej pisali o tym. i choć było wielu, którzy przyjęli dekonstrukcję za dobrą monetę, to jednak byli to nieliczni. dziś o tych dwu się nie mówi, a rzeczywistość rekonstruuje jako żywo ich teorię.
czy zatem dekonstrukcja była niewinna? moda? wybryk? jak chce wielu… czy jednak zainfekowała rzeczywistość? a przynajmniej: opisując – umożliwiła.
idąc zatem w duchu Sloterdijka, którego streszcza (jak zwykle niezwykle precyzyjnie i trafnie) Gospodarz, moglibyśmy przyjąć perspektywę: „nic nie widać – widać nic nie ma” jako zaprzeczenie oczywistości i po raz kolejny wrócić do możliwości, kiedyś już w dyskusji tutaj ujawnionej: prawdy jako niemożliwej. wtedy też pojęcie autora, tudzież własności intelektualnej, trzeba postawić pod znakiem zapytania. a przynajmniej spojrzeć krytycznie. gdybyż Derrida dożył tych czasów… takoż i Hiob…
no i pojawia się pytanie o możliwość pytania (więc jednak perspektywa transcendentalna) o autora tego bloga.
29 stycznia o godz. 13:31 70352
Bardzo ciekawy problem, ciekawe teksty przywoływane (i z GW i z le Monde).
Pozwolę sobie na uwagę, że porównanie z Niemcami chyba nietrafione. Tam konsekwencje jakieś plagiatów są, u nas, raczej obowiązuje strategia „wymiatania pod dywan”.
29 stycznia o godz. 15:10 70359
mam odwrotną intuicję – mimo, że być może czytelnictwo naukowe spada (choć w to wątpię, raczej po prostu znacznie bardziej lawinowo rośnie produkcja i spada po prostu średnia czytywalność tekstu), to współcześnie wykrywalność plagiatów znacznie wzrosła, zautomatyzowała się prostu.
Nie czytałem tekstu Adama jeszcze (jestem w USA), ale domyślam się, o jakiego luminarza filozofii może chodzić – i jeżeli to faktycznie o nim mowa, to po prostu doszło do ordynarnego przetłumaczenia fragmentów cudzego wywodu. Nie ma mowy o żadnych subtelnościach kultury remiksu w momencie, kiedy ktoś leniwie zżyna słowo w słowo niemal.
29 stycznia o godz. 17:06 70364
Cyba przesadzona teza. W dawnych czasach na świecie istniało wiele set jeśli nie tysięcy wydawnictw, zakładów produkcyjnych dokonujących odkryć, instytucji posiadających prawa do wydawanych treści. Skutkiem takiego rozdrobnienia amerykańscy wynalazcy, i konstruktorzy, inżynierowie pełnymi garściami korzystali z zasobów europejskiej myśli technicznej i odwrotnie. U Lessinga (Wolna kultura) można przeczytać o tym, ze amerykańska gospodarka w swoim powstawaniu była oparta na plagiacie i jakbyśmy to dziś powiedzieli – masowym złodziejstwie intelektualnym. Myślenie takie nawet nie jest anachroniczne – bowiem precedens ten był już wówczas przestępstwem – ale nie było politycznych możliwości dochodzenia swoich praw. W obecnej sytuacji kiedy po wygranej II Wojnie Światowej a następnie pokonaniu Rosji USA stało się nieograniczonym hegemonem – nastąpiła centralizacja władzy gospodarczej i ekonomicznej – w istocie mamy do czynienia z ograniczonym ale jednak neokolonializmem. Minęło kilka pokoleń od II Wojny światowej i dawni wyzwoliciele zmienili się w dzisiejszych tyranów usiłujących narzucić całemu światu swoje interesy. Przypomnijmy tu tylko szantaż Hiszpanii w okresie kiedy potrzebuje pomocy międzynarodowej i próby nacisków na polski parlament o których niedawno mówiła TVN (biorąc pod uwagę jakość wiadomości tej stacji – to chyba lapsus i pewnie ktoś już został ukarany ) Oczywiście owe interesy nie są swoiście interesami USA – są interesami korporacji które uzyskały w centrum – w Ameryce – ekonomiczną i polityczną władzę i obecnie korzystając z wektora amerykańskich wpływów politycznych – rozszerzają interesy na całe świat. Obecnie nie ma już tysięcy właścicieli praw autorskich – jest och może 50? Przesada? Badania statystyczne na 36 milionach firm na świecie wykazały że system gospodarczy ma centrum złożone z mniej niż 2000 podmiotów które są powiązaniami finansowymi tak, ze istnieje tam nieformalny kartel w którym uczestniczą około 170 firm http://www.newscientist.com/article/mg21228354.500-revealed–the-capitalist-network-that-runs-the-world.html Wszystkie prawa własności i przepływy finansowe skupiają się w tym jądrze. Oczywiście to dynamiczna struktura emergentna i nie jest ona w żadnym sensie formalna. To o czym mówimy to działają globalnie. I podnoszą koszty wejścia do biznesu – produkcji informacji – od patentów do piosenek .- dokładnie tak jak wcześniej firmy farmaceutyczne podniosły koszty wejścia do branży produkcji leków a jeszcze wcześniej banki ugruntowały prawo cechowe – nie jest łatwo założyć bank – trzeba pokonać bardzo wysoki próg wejścia od biznesu Mamy tu po prostu do czynienia z pewnym wzorem, powtarzającym się przez wieki.- kraje bogacą się na przykład przełamując bariery celne (w czasach kolonialnych – GB->Indzie, w czasach nowszych – USA->Chiny ), a potem żądają od innych likwidacji ceł – same jednak ich nie znoszą. Obecnie kraje III świat anie mogą sprzedawać żywności do bogatej północy – choć z pewnością byłaby ona tańsza od produkowanej np. w UE i konsumenci by na tym zyskali, a bieda na świecie by się zmniejszyła – doszłoby do redystrybucji dochodów. Jednocześnie pomagamy tym krajom – żądając by w zamian otwierały rynki na nasze produkty – co w istocie oznacza ruinę dla ich gospodarek.
Humanistyczne teoryjki jak te nie mają dla mnie wielkiego czaru. To zasłony dymne ukrywające prawdziwe powody zmian.
29 stycznia o godz. 17:32 70366
Różnicę pomiędzy Polską a Niemcami można określić następująco:
W Niemczech – zawieje i zamiecie.
W Polsce – zawieje i nie zamiecie.
Pozdrawiam zza gór i rzek
Qba
29 stycznia o godz. 17:49 70367
Ja „czasami wieczorami” drżę, że to po prostu koniec człowieka (też już wróżą niektórzy intelektualiści). Nie da się bez końca tak tańczyć, jak tańczy humanistyka dzisiaj. Produkcja tekstów bez znaczenia? Ktoś to pisze, więc jego praca jest bez znaczenia, jakie znaczenie ma jego życie? Może powrócić do jakiejś dziecięcej zabawy, to już byłoby wartościowsze, zamiast zmuszać wszystkich do produkowania tekstów akademickich, których nie jesteśmy fizycznie w stanie przeczytać. Zlikwidować konieczność pisania prac dyplomowych. W ogóle być może już nie powinniśmy się oceniać w ten sposób jak dotychczas. Wolny dostęp na kursy, a później kto chce, niech sobie publikuje w Internecie i szuka tu Publiki. Wszystkim dać równy dochód minimalny a o resztę niech się spokojnie starają bez parcia sztucznego. Większość z nas, ludzi teraz to i tak „darmozjady”, których praca polega jedynie na wydzieraniu sobie nawzajem wg coraz bardziej złożonych zależności, arbitralnych reguł jakichś kwot. Kwoty te z kolei nie odpowiadają ani włożonej pracy ani jakości stworzonych dóbr.
http://uszusz.blogspot.com/
29 stycznia o godz. 18:57 70369
Nie chcę w tym przypadku nikogo obwiniać, ale jeżeli chodzi o wielotomowe dzieło prof.Gadacza to jeszcze nie dawno można było ujrzeć chwytające za serce, a niektórych za kieszeń reklamy w „papierzanej” Polityce.
I nie mam pretensji do redakcji o to, że nabyłem jednego „Gadacza”,(Bursztę o którym wspomina Leszczyński w GW również mam na pólce). Taka jest istota reklamy.
Nie chodzi w niej o to aby ukazać autentyczną wartość reklamowanego towaru, ale raczej wykazać, że nie kupując książki, telefonu, samochodu nasze życie traci sens. Staje się bezsensowną wegetacją.
Taka jest podstawowa ,ale na szczęście nie jedyna forma prezentacji dobra ktore stoi na współczesnej witrynie sklepowej ( symbolicznej). Powinny się znaleźć instytucje, czy to funkcjonujące non profit, czy jednak państwowe w miarę obiektywnie określające, czy mam do czynienia z czymś wartościowym, czy zupełnym chłamem.
29 stycznia o godz. 19:54 70370
@mikesz: poczekałbym z wydawaniem wyroków. To, co zrobili Gadacz i Burszta wcześniej, nie traci na ważności. Dalej też będę jednego i drugiego z uwagą słuchał i czytał. Najbardziej przeszkadzają mi ci, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie mają też szansy na żaden błąd.
29 stycznia o godz. 20:42 70371
@Edwin Bendyk
Ja również nie zamierzam dyskredytować obu autorów na podstawie tego czego się dopuścili. Posłużyłem się nieco inną metodologią oceny ich wartości.
W przypadku Gadacza (do którego od czasu do czasu zaglądam)znając już wcześniej treść zarzutów kierowanych przez niego do Woleńskiego uznałem ,ze wskazane jest konfrontacja(oczywiście umowna obu panów). Czytałem Woleńskiego „Granice niewiary” i „Szkice żydowskie ” i uznałem, że Żyd Woleński (w szkicach określą się jako Żyd z polskimi papierami…,albo Polak z żydowską metryką) wzbudza we mnie większe zaufanie, niż autor korzystający ze ściągawek.
Tym samym w przypadku speca od współczesnej filozofii mam z głowy.
A w przypadku Burszty po prostu przeczytałem już wcześniej jego ‚Atnropologię kultury” i „Swiat jako więzienie kultury” i twierdzę (już bez żadnej konfrontacji) ,że autor i jego prace pomimo swojej wpadki wzbudza moje zaufanie i jeżeli coś wpadnie mi jego autorstwa w pole rażenia to nie będę tego omijał dużym łukiem .
29 stycznia o godz. 20:45 70372
Oczywiście zarzuty kierował Woleński do Gadacza, bo w tym co napisałem powyżej to wyszło na odwyrtkę.
29 stycznia o godz. 21:31 70373
@Edwin: ja też wcale nie uważam, żeby dorobek prof. B. i prof. G. był bezwartościowy. Starałem się zresztą napisać o sprawie tak, aby to było jednoznaczne. Oczywiście już się dowiedziałem, że chcę ich „upokorzyć i zniszczyć”. Trudno.
29 stycznia o godz. 22:28 70375
Michał Anioł śmiałby się do rozpuku, patrząc jak oszuści plagiatują jego arcydzieła.
29 stycznia o godz. 22:33 70376
w zasadzie wszyscy jestesmy kompilatorami… inna sprawa czy bezczelnie kompilujemy dla $ lub zaszczytow tak jak np. robila to w Poznaniu Kamela-Sowinska ….
29 stycznia o godz. 22:46 70377
@Adam Leszczyński: Adamie, nigdzie też nie napisałem, że Ty coś takiego napisałeś. Odnosiłem się do jednego z komentarzy. Twój tekst, choć wolałbym, żeby nie musiał powstać, dobrze że powstał – jest doskonałą robotą dziennikarską. Tym bardziej, jeśli się weźmie pod uwagę, że siedzisz również w środowisku naukowym. Pozdrowienia!
30 stycznia o godz. 1:19 70378
Gdzies czytalem, ze Edison nie byl pierwszym wynalazca ani telefonu, ani zarowki. Innym bylo dalej do urzedu patentowego.
Placze mi sie po glowie inna podobna historyjka. Odkrywca struktury czasteczki benzenu, ktory zdaje sie dostal za to Nobla, opowiadal potem o swoim snie, w ktorym szesc malp zlapalo sie za ogony, tworzac pierscien. Po obudzeniu zanotowal i stad odkrycie. Sen stal sie slawny. Po wielu latach okazalo sie, ze odkrywca kiedys recenzowal podrecznik akademicki innego autora, w ktorym ta hipoteza zostala postawiona po raz pierwszy. Podrecznik zostal zapomniany, wiec odkryciemozna bylo zrobic po raz kolejny. Tym razem odkrywca potrafil je rozreklamowac.
Podobnie, „desktopu” komputerowego nie wynalazl Apple, choc Apple podal Microsoft do sadu za plagiat. Jak sie okazalo, obie firmy zerznely od Xeroxa. Mysle, ze takich przykladow jest wiecej. Nie znaczy, ze usprawiedliwam humanistow za plagiowanie, ale humanisci nie maja monopolu. Business is business.
30 stycznia o godz. 8:24 70379
jeśli „produkcji” humanistycznej się nie czyta to co to za „biznes” plagiatowanie? W takich sprawach chodzi też o inne „zyski”. Co do funkcjonowania „niewidzialnego uniwersytetu” – jest ono głęboko zaburzone od wielu już lat. Lekarstwem na to jest oczywiście krytyka w wielu znanych od dawna formach. Jeśli środowiska same się kneblują to końca patologii nie widzę.
30 stycznia o godz. 11:00 70381
Po co tylu /naukowców/ jeżeli sami się nawzajem nawet nie czytają.
30 stycznia o godz. 12:09 70382
Qba
29 stycznia o godz. 17:32
„es war einmal…”
to było dawno, dawno temu…
30 stycznia o godz. 17:23 70386
Przejrzałem artykuły w archiwum „Polityki”dotyczące speca od filozofii współczesnej i jego dzieła i nie wiem ,czy przypadkiem (załóżmy ,ze tak),ale przy okazji wiekopomnej pracy prof Gadacza naprawdę sporo miodu się rozlało.
A swoją drogą rozumiem,że dzieło( ponoć 6 tomowe,a każdy tom naprawdę sążnisty )ma być również podsumowaniem naukowej pracy profesora ,ale mimo wszystko tempo prac badawczych jest piorunujace i nie wiem,czy recenzentów ,ewentualnie wydawcy nie powinno to trochę zastanawiać.
30 stycznia o godz. 18:03 70387
A zdanie gfospodarza blogu
„Miejsce czytelników zajęły automaty do czytania: wyszukiwarki, porównywarki, maszyny indeksujące” skojarzyło mi sie z…meczami Bundesligi które od czasu kiedy nasi futboliści robia tam furorę staram się czasami oglądać.
Otoz pod koniec I polowy, pod koniec meczu, a nieraz również w jego trakcie sprawozdawcy raczą nas fascynującymi danymi.
Wyglada to mniej więcej tak;
Mamy najświeższe dane jeżeli chodzi o pracowitość poszczególnych zawodników
Najwięcej z zawodnikow drużyny X przebiegł zawodnik Misiek. Misiek przebiegł 12 km 134m i74 cm. Niewiele mniej ,ale jednak mniej zaliczył zawodnik Fisiek który przebiegł 764m i 26 cm .na trzecim miejscu pod tym względem jest pomocnik Glanduga który przebiegł 48 cm. Mniej. Mniej niż fisiek, ale pamiętamy, ze przez 46 sekund leżal na murawie boiska po starciu z zawodnikiem… swojej drużyny.
Mamy również inną klasyfikacje
Zawodnik Jujek zaliczył podczas dotychczasowych 63 minut i 48 sekund meczu 26 pełnych sprintów. Drugi w tej klasyfikacji jest Sujek ktory sprintów zaliczył o 2 mniej. Najgorzej w drużynie gosci pod tym względem spisał się Hans Rybka ktory nie biegał szybko ani razu…Ale jest on bramkarzem.
W innej klasyfikacji w ktorej chodzi o kopnięcie piłki prawym butem bezkonkurencyjny jest nasz rodak Palimąka który wykonał 345 uderzeń w tym 3 razy kopnął piłkę piętą co liczone jest podwójnie. Na drugim miejscu wspólnie uplasowali się…
Oczywiście mogą być jeszcze inne rankingi :
-Ilość dyskusji z arbitrem (osobna klasyfikacje w przypadku arbitrów głównych i osobne z jego asystentami)
-Ilość uśmiechów w stronę publiczności ( tutaj też oczywiście podklasyfikacje (prawa trybuna, lewa trybuna, trybuna za bramką gości ,trybuna za bramka gosdpodarzy, oczywiście w przerwie następuje zmiana stron i mamy następne zestawienia.
I w ten sposób można właściwie nie oglądać meczu i…
Ale można też nie przeczytać książki.
30 stycznia o godz. 18:05 70388
Przepraszam za literówkę którą miejscami można dostrzec.
Ale przynajmniej jest pewność ,ze nie ma plagiatu.
30 stycznia o godz. 18:08 70389
marciarz2: „Gdzies czytalem, ze Edison nie byl pierwszym wynalazca ani telefonu, ani zarowki. Innym bylo dalej do urzedu patentowego.”
Akurat Edison nie twierdzil ze wynalazl telefon, bo to byl Graham Bell. Ale podobnie jak Edison nie wynalazl zarowki tak Bell nie wynalazl telefonu.
Z nauka jest tak ze nie dziala w prozni. Zawsze buduje sie na „plecahc przodkow”. Kepler zbudowal swa teorie na „plecach” Kopernika, Einstein na „plecach” Poincare i Lorenza. Edison nie „wynalazl” teorii wzglednosci, on uzupelnil i zmodyfikowale teorie Poincare i Lorentza.
Struktura wiedzy przypomina piramide i nie da sie inaczej. Zawsze ma sie jakichs „przodkow’. Jedyny problem jest taki, ze jek sie stoi na czyichs „plecach” to tzreba o tym explicite i jasno w publikacji naukowej powiedziec, cytujac odpowiedznie zrodla. Jezeli sie to zrobi, to nie jest plagiat. Nawet jezeli zacytuje sie verbatim fragment publikacji na ktora sie powoluje. Natomiast plagiatem bedzie przypadek gdy sie owa wiedze „przodka” wykorzysta nie wspominajac o tym. A czy sie wspomni czy nie – to nei tylko sprawa uczciwosci ale i wlasnej kariery – mozna ja przez brak owego cytowania szybko a skutecznie zniszczyc. Przynajmniej w miare cywilizowanym swiecie
30 stycznia o godz. 18:12 70390
A powiedzcież mi kochani blogowicze, czy każdy magister filozofii, filologii, socjologii, itd. ma jakąkolwiek szansę napisać coś świeżego i odkrywczego?
Nie bądźmy hipokrytami, nie udawajmy, że setki tysięcy (w skali świata pewnie miliony) magistrów-humanistów napisze taką samą ilość ciekawych i wartych przeczytania prac.
Czy nie jest przypadkiem aby tak, że jeśli nawet coś nowego kilku z tych ludzi ma do powiedzenia, to nie napiszą przecież dzieła o objętości kilkunastu stron, bo wypada wydać grubą cegłę. Piszą więc tą cegłę i w zamęcie przypisów i cytowań (większość objętości dzieła) czegoś tam nie zaznaczą i skandal gotowy. Jak napompować taką pracę, każdy z piszących tutaj, łącznie z gospodarzem, doskonale wie. Ba, nie ma promotora, który pominąłby taką zachętę.
30 stycznia o godz. 19:06 70391
@Edwin: piszesz:
> poczekałbym z wydawaniem wyroków. To, co zrobili Gadacz
> i Burszta wcześniej, nie traci na ważności. Dalej też będę
> jednego i drugiego z uwagą słuchał i czytał.
też czytałem Bursztę z zainteresowaniem i podziwem. Ale teraz robić tego więcej nie zamierzam – nie tylko z uwagi na to co zrobił, ale z uwagi na to, jak się tłumaczy.
Tłumaczenie jest niewiarygodne i świadczy o tym, że on tak postępuje rutynowo, czasem może wkładając większy wysiłek w parafrazy.
Oznacza to, że już nigdy czytając odkrywczego Bursztę nie będę pewien, czy zachwycając się jego myślą i podając ją dalej, nie uczestniczę w intelektualnej kradzieży i paserstwie (szczególnie odrażających, gdy dotyczą osób mniej uprzywilejowanych i niżej w hierarchii akademickiej).
Cytowanie Burszty po tym, co zrobił, jest zarówno ryzykowne, jak i, w gruncie rzeczy, nieprzyzwoite, bo legitymizuje czyn i jest sposobem na stwierdzenie, że w gruncie rzeczy nic się nie stało, amerykański raptus Halawa niepotrzebnie publicznie z tym wyskoczył, ale utemperuje się go później.
30 stycznia o godz. 22:40 70392
Ostatnio przyłapałam Żiżka 🙂
30 stycznia o godz. 23:32 70393
Do wpisu @Slepera – niestety, wielu humanistów wolałoby wydawać skromniejsze objętościowo prace naukowe, ale nowe przepisy skutecznie temu zapobiegają, podwajając ilość arkuszy wydawniczych, które pozwalają książce na miano „monografii”. Teraz musi ich być 10. Więc nie mamy wyboru – już widzę, ile osób, wcale tego nie chcąc, dodatkowo cytuje innych badaczy. W Niemczech na przykład „minimalna” objętość nie istnieje, podobnie jak nie ma szaleństwa punktów. A hegemonia punktów, w dodatku bez uwzględnienia specyfiki nauk humanistycznych, połączona jeszcze ze zwiększeniem wymaganej objętości monografii oznacza nadprodukcję słów i potencjalnie sprzyja temu, co @dj nazwał „przetłumaczeni(em) fragmentów cudzego wywodu”. Sciganie plagiatów – to osobny temat. Wystarczy poczytać o sprawie z Lublina (słynny doktorat) i reakcji prokuratury. Nie wyciąga się też konsekwencji za ściąganie ani plagiaty (niektórzy wykładowcy obawiają się po prostu nieprzyjemności ze strony zwierzchników w dobie walki o studenta). Starsze pokolenie winno tu świecić przykładem. Tyle, że obecna komercjalizacja szkolnictwa wyższego, z wieloetatowością, chałturzeniem, jak mówią niektórzy, pisaniem w biegu, bo trzeba coś „wykazać” w sprawozdaniu, może kusić do wybrania „drogi na skróty”.
31 stycznia o godz. 0:58 70398
@rita: przetłumaczenie obszernych fragmentów i podanie jako swoich było zarzutem wobec Gadacza.
Burszta, jak wynikałoby z opisu sytuacji, po prostu splagiował żywcem 3 strony tekstu doktoranta. Tłumaczył się później pomyłką redakcyjną/referencyjną, ale (na swoje nieszczęście) splagiowany fragment także nieco zmieniał, czego w oczywisty sposób z cytatami się nie robi.
31 stycznia o godz. 13:02 70410
Zgadzam się z opinią jednego z przedmówców, że najbardziej przerażające są nie plagiaty, ale reakcja na nie środowiska akademickiego. O ile z tych pierwszych trudno wyprowadzać jakieś generalizujące wnioski nt. kondycji moralnej akademickiego światka, o tyle przymykanie przez resztę oka (a może porozumiewawcze mruganie okiem?) pozwala wnioskować, że plagiaty są dużo bardziej rozpowszechnione wśród naukowców, a to, co dociera do opinii publicznej, jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Wielce wymowne jest tutaj zachowanie pracowników Akademii Medycznej we Wrocławiu wobec plagiatu dra Andrzejaka. A przecież plagiaty wśród pracowników akademickich to nie tylko plagiaty doktoratów, habilitacji czy artykułów naukowych, ale także materiały dla studentów zerżnięte z internetu, definicje podawane im bez podania źródła, tabele z danymi nie wiadomo skąd, poprzepisywane „na żywca” fragmenty podręczników na wykładach, skrypty dydaktyczne skompilowane metodą kopiuj – wklej itd., itd. Mam w domu po własnych studiach cały stos materiałów dydaktycznych przygotowanych dla studentów przez wykładowców – znalezienie w nich odniesień do literatury graniczy z cudem. Gdyby zbadać ten aspekt plagiatowania, okazałoby się, że 90% nauczycieli akademickich to zwykli złodzieje. A studenci, nasza przyszła inteligencja, patrzą i się uczą…
Czy Pan Marek Wroński planuje zająć się również takimi plagiatami?
31 stycznia o godz. 15:56 70417
Rozgorzała dyskusja. Wnikliwa jak na naukowców przystało. A zatem: 1. ilu z Was sięgnęło do źródeł i porównało artykuł Halawy i rozdział prof. Burszty? 2. Ilu z Was przeczytało chociaż przeprosiny prof. Burszty (uzgodnione z Halawą) w KW? Ja tam wolę wydawać mocne sądy w oparciu o mocne dowody. Chce być dobrze zrozumiany: nikogo nie bronię, po prostu najpierw chcę sam przekonać, zwłaszcza że to nie jest wielki wysiłek! Ale już ktoś niezbyt rozgarnięty uzupełnił hasło w wikipedii nie siegając w ogóle do źródeł.
31 stycznia o godz. 19:17 70426
@adaman: usiłowałem znaleźć te przeprosiny, ale na www nie ma ich dostępnych, nie są też nawet wymienione w spisie treści numeru. Dziwaczne, nieprawdaż?
Fajnie by było, gdyby ktoś to wrzucił online gdzieś, żeby można było sobie wyrobić zdanie.
31 stycznia o godz. 19:31 70427
@adaman5: Nie ma takiej potrzeby, jak i fizycznej możliwości, żeby każdy z nas osobiście sprawdzał każdego plagiatora. Od tego są recenzenci. Trzeba wierzyć, że wykonują swoją pracę dobrze. Że nie zawsze jednak tak jest, świadczą właśnie oba omawiane przypadki. Dlatego stoję na stanowisku, że w takich sytuacjach należy karać nie tylko plagiatorów, ale i recenzentów, którzy źle wykonali swoją pracę, mimo że wzięli za nią forsę. Przede wszystkim tych naukowych, ale i dziennikarze nierzetelnie recenzujący daną pozycję powinni dostać po łapach. Co do przeprosin, to one niewiele zmieniają – plagiat dalej pozostanie plagiatem. Choćby nawet sam splagiatowany twierdził inaczej.
31 stycznia o godz. 20:24 70432
Bardzo dziwne, zwłaszcza że KW w ogóle nie udostępnia swojej treści on-line – czasem wybrany artykuł a biblioteki, ksera, skany przecież nie istnieją. Czego nie ma w google tego nie ma w ogóle.
W przypadku prof. Burszty zdanie sobie dyskutanci wyrabiają na podstawie artykułu w codziennej gazecie a nie naukowej recenzji czy samego źródła.
31 stycznia o godz. 20:57 70435
Adaman: bez przesady, spis treści udostępnia i przeprosin tam nie wymienia. Czasopisma naukowe na świecie są teraz dostępne niemal wyłącznie online.
Zdanie wyrabiamy sobie na podstawie reportażu osoby, która jest naukowcem i znanym dziennikarzem.
Oczywiście, jeżeli ktoś może udostępnić skany, to fajnie. Ale Burszta, zdaje się, nie zaprzecza specjalnie, ani nie pozywa Leszczyńskiego, nieprawdaż?
31 stycznia o godz. 21:42 70439
Ad fontes
31 stycznia o godz. 23:22 70449
@Adaman: słuszna uwaga. Skoro, jak sam twierdzisz, sięgnięcie do źródeł nie jest dla Ciebie problemem (dla mnie jest), może zechcesz je udostępnić online lub przesłać?
1 lutego o godz. 4:27 70454
(1) To, co zdecydowanie rozni polskie uniwersytety od markowych uniwersytetow badawczych swiata, to podejscie, skala i zakres znanych oraz stosowanych zasad, standardow postepowania, poziom edukacji i wdrozony system zbezpieczen odnosnie nierzetelnosci naukowej. Opis tych zagadnien oraz propozycje wdrozenia koniecznych reform sa do wgladu tautaj: http://percipipolonia.blogspot.com/2010/11/poziom-integralnosci-akademickiej-i.html
(2)Autor 1-go tu komentarza, Dr.Marek Wronski,w swojej kapitalnej ksiazce, pt. ‚Zagadka smierci profesora Mariana Grzybowskiego” przytacza tam Jego slowa: Konia mozna przyprowadzic do wodopoju, ale nie mozna go zmusic aby pil.” Przed takim zadaniem wciaz stoi polskie srodowisko akademickie…
1 lutego o godz. 8:57 70455
Zdaje się, nieprawdaż, zrób to za mnie, nie czytałem…
1 lutego o godz. 16:50 70469
@Adaman: to co, udostępnisz to łatwe źródło („…po prostu najpierw chcę sam przekonać, zwłaszcza że to nie jest wielki wysiłek!….”), czy to po prostu było pustosłowie? 🙂
dodam, że sam nie jestem w Polsce, więc osobiście sprawdzić nie mam fizycznie jak.
1 lutego o godz. 21:20 70472
Trzeba używać programu plagiat, polecem z tej strony http://www.antyplagiat.net można nim sprawdzić dowolną ilość prac
2 lutego o godz. 16:24 70492
Polecam poniższy wpis użytkownika forum gazety, który dokładnie zbadał sprawę Burszty:
http://forum.gazeta.pl/forum/w,87574,132825659,132969000,Re_Luminarze_plagiatorzy.html?wv.x=2
2 lutego o godz. 18:18 70497
dokładnie – a Adaman, jakże aktywny i tu, i tam, zamilkł.
3 lutego o godz. 23:34 70530
To mnie zawsze przeraża, że tysiące nikomu niepotrzebnych tekstów pisze się jedynie dla tzw. „dorobku” – naprawdę szkoda lasów! Dla mnie tzw. „dorobek” dla dorobku to cos kompletnie absurdalnego – oczywiście genezę tego widziałbym (po częsci) w słynnej amerykańskiej tradycji „publish or perish”… Tak samo przeraża mnie nadużywanie słowa „ksiązka” dla skrajnie wycinkowych elukubracji, których tez nikt nie czyta…
18 lutego o godz. 17:04 70734
I co z tego wszystkiego wynika? A no nic, po panach spłynęłło to jak po rynnie! Zycie toczy się dalej….